Janina Kleniewska, szefowa działu członkowsko-mieszkaniowego warszawskiej spółdzielni Energetyka, twierdzi: – Po podpisaniu aktów notarialnych kilka osób z góry uprzedziło: żadnych pieniędzy już od nas nie dostaniecie. Warunkiem uwłaszczenia się była spłata kredytu (w nominalnej wysokości, w starych domach najczęściej kilkunastu złotych) i zobowiązań wobec spółdzielni. Dlatego zaległości nie są jeszcze duże. Jeden z nowych właścicieli nie zapłacił czynszu ani razu i zadłużenie przekroczyło 10 tys. zł. Dziesięć osób ma długi rzędu 4–5 tys. zł, osiemnaście – do 3 tys. zł.
W olsztyńskiej spółdzielni Jaroty z opłatami zalega ponad połowa byłych posiadaczy mieszkań lokatorskich. – Rekordzista ma 11,3 tys. zł długu, co oznacza, że przestał płacić natychmiast po uwłaszczeniu. Kolejnych ośmiu nie płaci od 12–19 miesięcy – mówi prezes Roman Przedwojski.
Długom nowych właścicieli daleko do rekordów. W spółdzielniach są rodziny, które mają zaległości przekraczające 100 tys. zł. Na eksmisję z mieszkania spółdzielczego potrzeba zwykle kilku lat: najpierw wyklucza się dłużnika ze spółdzielni, później czeka na wyrok eksmisji, wreszcie na to, by gmina dała mu lokal socjalny. Bo taki lokal często mu się należy (patrz ramka).
Ustawa o ochronie praw lokatorów obejmuje swoim parasolem także posiadaczy mieszkań spółdzielczych. Właścicielowi notarialnemu taki przywilej nie przysługuje. Jeśli popadnie w długi i mieszkanie zostanie zlicytowane, nie ma prawa do innego, zamiennego lokalu (art. 16 ustawy o własności lokali).