Statystyka jest wyjątkowo frustrująca. Każdego roku polska publiczna służba zdrowia ma coraz więcej pieniędzy, wydatki rosną o 9 proc. rocznie. Jeszcze szybciej, bo o 13 proc. rocznie, rosną sumy, które dokładamy do naszego leczenia z prywatnej kieszeni. Dlaczego mamy wrażenie, że te pieniądze wpadają w czarną dziurę, a pacjenci nie mają z nich żadnego pożytku? Patrząc na kraje, w których leczy się lepiej niż u nas, można znaleźć trzy najważniejsze tego przyczyny.
NFZ płaci, ale nie wymaga – w naszym kraju brakuje systemu oceny jakości usług medycznych, to raz. Po drugie: strach polityków zastopował próby ograniczania popytu na świadczenia medyczne w przypadkach, gdy są one nieuzasadnione. Po trzecie: ciężar opieki zdrowotnej nad całym społeczeństwem dźwiga tylko jego część. Dopóki nie rozwiąże się tych trzech problemów – służba zdrowia będzie nam udowadniać, że potrafi zmarnować każde pieniądze. Kraje, w których społeczeństwa dobrze oceniają swoje lecznictwo, uporały się z każdym z nich. My boimy się wszystkich razem i każdego z osobna. Nawet kolejni reformatorzy udają, że ich nie widzą.
Ubezpieczyciel pilnuje rachunku
Najlepsza służba zdrowia w Europie (czyli holenderska) nie ma ciała, które byłoby odpowiednikiem naszego Narodowego Funduszu Zdrowia. Pierwszy z problemów, których my nie zauważamy – czyli oceny efektywności leczenia w szpitalach – rozwiązuje sześć prywatnych towarzystw ubezpieczeniowych. – Prowadzą dokładny monitoring, żeby wiedzieć, w którym ze szpitali całkowita wyleczalność na przykład raka czy innych chorób jest najwyższa – tłumaczy Franciszek Hutten Czapski z Boston Consulting Group. Uważnie śledzą też czas oczekiwania w każdej placówce, zakres i jakość opieki nad chorymi, a także przestrzeganie innych praw pacjentów.