Za metr działki na warszawskiej Białołęce, na której można zbudować dom, właściciele chcą co najmniej 300 zł. Wiadomość, że rzeczoznawcy wycenili 47 ha gruntów w tej dzielnicy, przekazanych elżbietankom z Poznania, na 65 zł za metr, stanowiła więc sporą sensację. W studium kierunków zagospodarowania ziemia przeznaczona jest pod budownictwo mieszkaniowe i autorzy dokumentu pod dźwięczną nazwą operat szacunkowy powinni to uwzględnić. Potraktowali ją jednak jako grunty rolne.
Komisja Arbitrażowa Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych uznała wycenę za kilkakrotnie zaniżoną. Komisja Odpowiedzialności Zawodowej przy Ministerstwie Infrastruktury wystąpiła z wnioskiem o ukaranie autorów operatu naganą, zatwierdzoną przez szefa resortu. Rzeczoznawcy odwołali się od tej decyzji i nadal utrzymują, że nie mają sobie nic do zarzucenia. – Wycena była dobra. Nie będę komentował opinii na ten temat – powiedział nam Krzysztof Bartuś, współautor wyceny.
Zawód rzeczoznawcy wymaga wysokich kwalifikacji. Trzeba mieć wyższe wykształcenie (od 2008 r. tytuł magistra) i ukończone studia podyplomowe z wyceny nieruchomości (warunek ten nie dotyczy absolwentów uczelni albo wydziałów kształcących w tym kierunku). Należy także odbyć roczną praktykę i zdać egzamin potwierdzający uprawnienia zawodowe.
Rzeczoznawcy, którzy wyceniali grunty w Białołęce, nie są w dodatku szeregowymi przedstawicielami tego fachu. Krzysztof Bartuś to dyrektor Instytutu Analiz Monitor Rynku Nieruchomości, zajmującego się doradztwem, przygotowujący raporty, czyli – z założenia – dobry znawca rynku. W instytucie zatrudniony jest także współautor operatu Jarosław Strzeszyński.