Pracownicy widzą, że wiele firm stać na podwyżki. Narodowy Bank Polski nie ukrywa, że przedsiębiorstwa, mające dziś zamrożone w depozytach aż 170 mld zł, już się odkuły po kryzysie. A jednocześnie na ankietę NBP, w której pada pytanie, czy zamierzają podnieść ludziom płace, twierdząco odpowiada zaledwie 20 proc. Podobne wnioski płyną z badań TNS OBOP, które są prowadzone co kwartał. Wynika z nich, że 65 proc. przedsiębiorstw w ostatnim półroczu nie podnosiło wynagrodzeń, a jeszcze więcej – bo 66 proc., w następnym także nie zamierza. Tylko 23 proc. bierze taką konieczność pod uwagę. To zwykle duże firmy, zatrudniające ponad 250 osób, raczej z kapitałem zagranicznym niż z polskim. Nawet jednak one nie planują podwyżek o więcej niż 3–5 proc. I nie wszystkim po równo.
Małe przedsiębiorstwa krajowe o podwyżkach na razie nie myślą. Ich sytuacja finansowa jest najtrudniejsza. Jeśli będą miały wolne środki, to raczej zapłacą „pod stołem”, by nie dekretować na stałe większego funduszu płac. Mogą go potem nie udźwignąć.
Skąd ten upór? Dr Jacek Męcina z Instytutu Polityki Społecznej UW, związany także z PKPP Lewiatan, tłumaczy, że przez ostatnie lata polskie firmy w ogóle nie inwestowały. Teraz nareszcie postanowiły się rozwijać. – Inwestycje są konieczne, bez nich nie przybędzie nowych miejsc pracy – tłumaczy Męcina. – Jeśli jednak przedsiębiorca chce wydać pieniądze na nowe maszyny i technologie, nie może przeznaczać ich na podwyżki płac. Kiedy już musi, płaci punktowo: osobom, które są firmie najbardziej potrzebne. Pomaga mu w tym GUS, donosząc, że bezrobocie nie maleje.