Juliusz Ćwieluch: – Co by się stało, gdyby jutro zastrajkowały wszystkie urzędy pracy w Polsce?
Kordian Kolbiarz: – Nic by się nie stało. Nasz wpływ na rynek pracy jest żaden. Z mojej bowiem perspektywy na linii bezrobotny–urząd pracy–rynek pracy z biegiem lat wykształcił się świetnie funkcjonujący system. System udawania. Bezrobotni udają, że są bezrobotni. Pracodawcy udają, że wszystko u nich jest w porządku (oczywiście wielu jest takich, u których rzeczywiście wszystko jest w porządku). Natomiast generalnie wygląda to tak, że ten system degeneruje poszukujących pracy, dających pracę, nawet pośredniczących, czyli urzędników.
Kala pan własne gniazdo.
Słyszałem już ten argument, ale nie robi na mnie wrażenia. Dokonana przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej analiza wykazała, że urzędy skupiają się na osobach, którym łatwo jest pomóc. Ludziach, którzy wiedzą, jakie zawody mają wzięcie, i chcą przejść odpowiednie szkolenie. Albo rejestrują się tylko po to, żeby uzyskać środki na otwarcie własnej firmy. Od takich dotacji powinny być banki. My mamy wyciągać z bezrobocia.
Kto to jest bezrobotny?
Zgodnie z przyjętą przez państwo definicją, jest to osoba, która szuka zatrudnienia. W rzeczywistości trzy czwarte osób, które się u nas rejestrują, pracy nie szuka. Rejestrują się, żeby mieć darmowe ubezpieczenie zdrowotne lub też dostać przepustkę do socjalnych benefitów.
Czyli ci ludzie przychodzą i nie mówią: dajcie nam pracę.
Często jest wręcz przeciwnie. I manifestacyjnie dają nam o tym znać. Przykład z ostatnich dni. Każdej rejestrującej się osobie wypisujemy specjalną kartę. Jest tam rubryka, w której należy wpisać minimum finansowe, za które dana osoba zgodzi się podjąć pracę.