Media żyją dziś tematem gazu ziemnego – nadzieją, że mamy wielkie złoża gazu łupkowego. Często mówi się też o inwestycjach poprawiających stan bezpieczeństwa energetycznego kraju. Chodzi o ograniczenie naszego uzależnienia od gazowego monopolisty ze Wschodu. Dlatego powstają: gazoport LNG w Świnoujściu, nowe gazociągi (w tym połączenia transgraniczne) i nowe podziemne magazyny gazu. Mniej mówi się o ropie, a przecież uzależnienie od jej importu jest dużo większe. Jeśli w przypadku gazu trzecią część potrzeb pokrywamy z krajowego wydobycia, to własnej ropy mamy jak na lekarstwo. Importujemy rocznie ponad 25 mln ton (z tego ponad 90 proc. z Rosji), zaś wydobywamy zaledwie 0,7 mln ton.
Mamy więc te same lęki co w przypadku gazu. Rosjanie mogą zakręcić kurek na rurociągu Przyjaźń, którym dostarczają nam ropę. Bo przyjaźni już dawno nie ma, są za to skomplikowane interesy i wielka polityka. Przykładem litewska rafineria w Możejkach latami zaopatrywana przez odnogę ropociągu Przyjaźń. Kiedy zakład został kupiony przez polski Orlen, rura natychmiast uległa awarii i do dziś nie udało się jej naprawić. Rosjanie wspominali też, że nitka Przyjaźni prowadząca do Polski i Niemiec jest także mocno zużyta i nie ma pewności, czy będzie jeszcze długo eksploatowana. Coraz więcej ropy eksportują drogą morską, bo tu mają większą swobodę w wybieraniu partnerów handlowych i prowadzeniu energetycznej geopolityki.
Naszą polisą bezpieczeństwa jest dziś Naftoport – czyli terminal do przeładunku ropy i paliw w gdańskim Porcie Północnym, oraz Rurociąg Pomorski, którym można tłoczyć ropę na trasie Gdańsk–Płock. Dzięki niemu – w razie potrzeby – można sprowadzać surowiec drogą morską do dwóch głównych zakładów rafineryjnych: Lotosu w Gdańsku i Orlenu w Płocku.