W Warszawie nie ma piękniejszego miejsca do mieszkania. W samym centrum, na tyłach Parku Ujazdowskiego, między Sejmem a Pałacem Ujazdowskim. Adres –Jazdów. Deweloperzy metr gruntu wyceniają tu na tysiące dolarów. Cena zależy od tego, czy można będzie zbudować wielopiętrowy apartamentowiec, czy tylko niskie rezydencje.
Paweł Piskorski, który jako prezydent Warszawy wiele godzin na temat Jazdowa przegadał z Bronisławem Geremkiem, wtedy ministrem spraw zagranicznych, zapewnia, że ani wieżowce, ani prywatne rezydencje. Od czasów PRL ten najbardziej reprezentacyjny kawałek miasta przeznaczony jest pod rozbudowę Sejmu, który się dusi, oraz budowę ambasad. Albo na przykład przedstawicielstwa Unii Europejskiej. Bo teren należy do miasta, ale jego dysponentem są władze państwowe. I rzecz w tym, żeby ten fragment Warszawy, gdy urzędnicy wyjdą z pracy, nie zamieniał się w martwą pustynię. Powinien żyć i przyciągać ludzi. Zanim jednak to się stanie, z prowizorycznych drewnianych domków fińskich należy wykwaterować lokatorów. A to nie jest proste.
W domku fińskim
– Domki, jako reparacje wojenne, przegrany rząd Finlandii złożył na ręce Józefa Stalina – tłumaczy Jan Rutkiewicz z Biura Planowania Rozwoju Warszawy. To dlatego na wielu z nich można jeszcze odczytać pisany cyrylicą napis „reparacje”. W 1946 r. zakwaterowano w nich pracowników Biura Odbudowy Stolicy. Na Jazdowie tych najważniejszych, głównie architektów i inżynierów, choć murarze też się trafiali. Dziś mieszkają tam ich dzieci i wnuki.
Po wykonaniu planu sześcioletniego (1950–55) domki miały zostać zburzone. Ojciec Krzysztofa Baumillera, architekt, wprowadził się w 1964 r., gdy domek zwolnił Stanisław Jankowski, w czasie wojny cichociemny Agaton, potem budowniczy.