Pod koniec stycznia właścicieli kredytów złotowych spotkała przykra niespodzianka. Od czerwca nie było podwyżek stóp procentowych, analitycy spodziewali się raczej obniżek, a mimo to raty wzrosły. Podniósł się bowiem WIBOR 3M, międzybankowa stawka referencyjna, na której opiera się oprocentowanie większości kredytów w złotych. 30 września wynosił on jeszcze 4,76 proc., ale 30 grudnia – już 4,99 proc. Od czerwca wskaźnik ten wzrósł o 11,63 proc., a wraz z nim raty tysięcy kredytów złotowych, które i tak są znacznie droższe od tych walutowych.
WIBOR (skrót od Warsaw Interbank Offered Rate) to koszt pieniądza na rynku międzybankowym. Brzmi tajemniczo, ale w istocie jest proste: to procent, na jaki banki pożyczają sobie nawzajem na krótki termin. Żaden szanujący się bank nie siedzi bowiem na pieniądzach, tylko lokuje wolne środki, by przynosiły mu zysk. Te wolne środki to płynność. Jeśli bank ma nadwyżkę, może ją pożyczyć innemu bankowi, któremu płynności akurat brakuje. – Zarządzanie płynnością i zarabianie to dwa główne cele obecności na rynku międzybankowym – mówi Marta Kępa, prezes Stowarzyszenia Rynków Finansowych ACI Polska, które ustala stawki WIBOR.
Rynek międzybankowy w Warszawie budzi się codziennie o 8.45. Dealerzy, czyli handlowcy w kilkunastu największych bankach, zaczynają dzwonić do siebie nawzajem i pytać, po ile drugi bank im pożyczy lub ile zapłaci za zdeponowanie u niego pieniędzy na dany okres. Bankowcy nazywają to kwotowaniem i proces ten trwa cały dzień – inaczej niż na giełdzie, na rynku międzybankowym nie ma tablicy z aktualnym kursem, który obowiązywałby graczy w danej chwili. Transakcje zawiera się over the counter, dosłownie przez ladę, czyli między dwoma kontrahentami. – Podana cena jest ważna pół minuty.