Przez wiele lat handlarze zarabiali wielkie pieniądze dzięki „cudownej” przemianie zanieczyszczonej, nienadającej się do jedzenia soli wypadowej w spożywczą. Gdy wreszcie proceder został wykryty, dominuje niedowierzanie. Jak to możliwe, że oszukiwanie wielu producentów żywności, ale też milionów klientów, mogło trwać tak długo? W aferę zamieszany został, Bogu ducha winny, włocławski Anwil, producent nawozów, tworzyw sztucznych i wyrobów chemicznych. Pech Anwilu polega na tym, że to właśnie ten zakład wytwarza tzw. sól wypadową, będącą produktem ubocznym przy powstawaniu różnych chemikaliów. Sól nie jest Anwilowi do niczego potrzebna, więc ją sprzedaje, ale zawsze zastrzega, że nie nadaje się do produkcji żywności. – Sól wypadowa może być stosowana m.in. w energetyce, produkcji barwników, chemii gospodarczej oraz do zimowego utrzymania dróg – mówi Krzysztof Wojdyło, kierownik Biura Marketingu Anwilu.
Jednak co najmniej trzy firmy kupujące sól wypadową postanowiły dalej sprzedawać ją jako spożywczą. Sól kupowana z Anwilu była przepakowywana, dokumenty i atesty fałszowane, a firmy produkujące żywność przekonywane, że pośrednicy sprzedają im surowiec, który bezpiecznie można dodawać do mięsa czy pieczywa. Na razie nie ma dowodów, że zakłady spożywcze używające soli wypadowej wiedziały o oszustwie. I pewnie tak było. Gorzej, że już w latach 2003–06, jak ustaliła „Gazeta Wyborcza”, najpierw Urząd Kontroli Skarbowej, a potem prokuratura w Bydgoszczy prowadziły śledztwa w sprawie nielegalnego wprowadzania do zakładów przemysłu spożywczego soli wypadowej.