W czwartkowy wieczór, gdy na Stadionie Narodowym rozgrywał się dramatyczny półfinałowy mecz Niemcy-Włochy, Marcin Klisiewicz, krakowski restaurator, trzymał kciuki za Balotellego i jego kolegów. – Jeśli Włosi wygrają, wrócą do Wieliczki. Będzie jeszcze mecz finałowy, a strefa kibica znów się zapełni – wyjaśniał. Ekipa Azzurra w Wieliczce miała swoją bazę, a całe miasto gorąco kibicowało Włochom. Na rynku działała strefa kibica, gdzie Klisiewicz prowadził małą gastronomię. Na co dzień jest właścicielem dwóch restauracji i hotelu. Spodziewał się najazdu włoskich kibiców, przygotował dla nich wina, makarony i owoce morza. Niestety, o ile piłkarze pokazali, na co ich stać, o tyle kibice z Italii zawiedli. W Wieliczce pojawiło się ich niewielu, nie skusiła ich nawet największa na świecie porcja lasagne (4,8 tony – rekord Guinnessa), przyrządzana pod okiem Claudio Silvestri i Stefano Gregorio, kucharzy reprezentacji Italii, ani występy zespołu The Boys of Jarzębina, bo miasto starało się, jak mogło, by dogodzić kibicom. Frekwencję zapewniły inne piłkarskie nacje, a przede wszystkim Polacy, tłumnie odwiedzający strefę kibica. W sumie ruch był, były i obroty. Nie ma co narzekać.
W podobnym nastroju żegnają się z Euro 2012 inni polscy przedsiębiorcy: liczyliśmy, że przyjedzie więcej kibiców i nie będą się tak liczyli z groszem – wyjaśniają. – Niestety, mieliśmy pecha w losowaniu grup. Polsce przypadły drużyny krajów mniej zamożnych, mających kłopoty gospodarcze. Drużyny Niemiec, Anglii, Danii, Holandii, Szwecji, Francji, mające liczniejszych i zamożniejszych kibiców, przypadły Ukrainie – wyjaśnia dr Jakub Borowski, ekonomista z SGH, współautor raportu o wpływie Euro 2012 na polską gospodarkę.
Dwucyfrowy wzrost
Sytuację ratowali Polacy, dla których Euro 2012 było rodzajem miesięcznej fiesty.