Klaudiusz Balcerzak, przedsiębiorca branży wędliniarskiej ze Sławy koło Zielonej Góry, kiedy widzi na drodze mijające go ciężarówki z wielkimi, fantazyjnymi napisami „Balcerzak”, czuje, jak ogarnia go wściekłość. To było jego dziecko, zakładał tę firmę przed laty i rozwijał. Miał nadzieję, że przejmie ją syn, bo fach wędliniarski to u Balcerzaków tradycja rodzinna. Dziś jednak Balcerzak i Spółka, jedna z największych polskich firm produkujących wędliny, nie ma Balcerzaka. Została sama Spółka, pod którą kryje się niemiecka firma Stockmeyer, należąca do grupy kapitałowej Heristo. Klaudiusz Balcerzak z firmą noszącą jego nazwisko od lat jest w ostrym sporze. Jak to możliwe?
– Jestem autorem polskiej technologii produkcji wędlin z drobiu. W 1990 r. szukałem w Niemczech partnerów, którzy pomogliby mi rozwinąć w Sławie produkcję konserw i wędlin. Stworzyliśmy pierwszą w Polsce spółkę joint venture. Pół roku później produkowaliśmy 35 ton produktów dziennie – wspomina Balcerzak, który w latach 90. zyskał przydomek króla wędlin, a mała Sława, znana wcześniej jako miejscowość turystyczna, sławę mięsnego zagłębia. Otwierał sklepy nie tylko w całej Polsce, ale także w Berlinie, Rzymie, Wiedniu, Sztokholmie. Był na liście stu najbogatszych Polaków.
Kryzys nadszedł niespodziewanie. W 1999 r. urząd skarbowy doszedł do wniosku, że ulga inwestycyjna, z jakiej wcześniej korzystał, jednak mu się nie należała i musi ją zwrócić. Nie był w stanie z dnia na dzień zapłacić 2 mln zł. Niemieccy wspólnicy zaoferowali, że w tej sytuacji wykupią jego udziały. – Zapłacili mi 11 mln zł. To grosze, bo ówczesną wartość firmy szacuje na ok. 50 mln dol. Decydowała o tym skala produkcji, pozycja rynkowa, moja technologia, no i marka. Wiedzieli jednak, że jestem pod ścianą i wykorzystali to – oburza się przedsiębiorca.