Arrinera to najbardziej tajemnicze polskie auto, bo istnieje i nie istnieje zarazem. – Wersja produkcyjna będzie gotowa w przyszłym roku. Dysponujemy przetestowanym prototypem oraz modelem w skali 1:4, który służy do dopracowania m.in. szczegółów aerodynamicznych – wyjaśnia Łukasz Tomkiewicz, prezes Arrinera Automotive. Ale przecież ponad rok temu w ogrodach Pałacu Sobańskich w Warszawie odbyła się uroczysta prezentacja polskiego supersamochodu.
Tak określa się szczególną kategorię luksusowych aut o sportowym, zbliżonym do wyścigowego, charakterze. Pod niskimi opływowymi nadwoziami kryją się potężne silniki, bo dla supersamochodu jak najwyższa prędkość maksymalna osiągana w minimalnym czasie to podstawa. Lamborghini, Koenigsegg, Pagani i inne supersamochody działają na każdego miłośnika motoryzacji i... porażają ceną. Produkowane w niewielkiej liczbie egzemplarzy, często na zamówienie, kosztują fortunę: np. najdroższy Bugatti Veyron Pur Sang – 1,9 mln dol. Dlatego polski supersamochód ma kusić umiarkowaną ceną: będzie kosztować 100 tys. funtów (ok. 520 tys. zł) plus VAT. Dlaczego funtów? Bo nasz supersamochód ma podbijać rynki najbogatszych krajów.
Już od roku można w Internecie obejrzeć wideo z ubiegłorocznej prezentacji grafitowego bolidu, kształtem przypominającego nieco Lamborghini Reventon. Jak rasowe superauto, ma nożycowo otwierane do góry drzwi. Na filmie Łukasz Tomkiewicz objaśnia zalety pojazdu i zapowiada, że pierwsze egzemplarze trafią do odbiorców pod koniec 2012 r. albo na początku 2013 r. – Pokazany w ubiegłym roku samochód to rodzaj platformy badawczej, służący dopracowaniu szczegółów, między innymi konstrukcji podwozia i ergonomii wnętrza – tłumaczy dziś prezes Tomkiewicz. – Zaprezentowaliśmy go, by inwestorzy mogli się przekonać o postępie naszych prac. Pojawiły się w Internecie nieżyczliwe plotki, że nic nie zostało zrobione, a my uciekliśmy z pieniędzmi za granicę.
Venocar
Tworzenie polskiego superauta jest dla prezesa spełnieniem dziecięcych marzeń. Od kiedy pamięta, zawsze fascynowały go piękne i szybkie samochody, a także samoloty. Sam budował zdalnie sterowane modele samolotów, dzięki czemu nieźle zna się na aerodynamice. Choć nie ma wykształcenia inżynierskiego, był redaktorem naczelnym internetowego portalu motoryzacja-info.pl, więc również w dziedzinie samochodowej ma sporą wiedzę. – Współpracowałem także z redaktorem Zientarskim z Polsatu – wspomina prezes. Niestety, redaktor Włodzimierz Zientarski nie może sobie tego faktu przypomnieć. – O Arrinerze słyszałem, ale pana Tomkiewicza nie znam – wyjaśnia.
„Jest on jedną z niewielu w Polsce osób posiadającą szeroką wiedzę nie tylko teoretyczną, ale i praktyczną na temat branży »supercars« oraz wykazuje się olbrzymim zaangażowaniem w rozwój spółki, którą kieruje” – tak zachwala Łukasza Tomkiewicza przed akcjonariuszami spółka Veno, do której należy większościowy pakiet akcji Arrinera Automotive.
Veno jest funduszem venture capital, specjalizującym się w przedsięwzięciach w fazie zalążkowej lub na etapie rozruchu. W portfelu ma kilka spółek, głównie z branży internetowej, jednak najważniejszy jest supersamochód. Spółka Arrinera wcześniej znana była jako Veno Automotive, a projektowany samochód nazywano Venocar. Jednak w Veno przekształcenia kapitałowe i organizacyjne przebiegają wyjątkowo dynamicznie, a pomysły biznesowe zmieniają się równie szybko.
Od 2008 r. Veno jest spółką notowaną na rynku NewConnect. Zadebiutowała w efektownym stylu, akcje zyskały 1900 proc. Niestety, kurs szybko runął i z 4 zł zrobiły się grosze. Bywało, że akcje wyceniano na 0,01 zł, akcjonariusze pocieszali się wtedy, że już niżej spaść nie mogą. Od tego czasu kurs podrywa się w rytm kolejnych informacji o przygotowaniach do produkcji superauta. Komunikaty są bardzo optymistyczne i systematycznie obiecują, że za rok pierwsze egzemplarze trafią do klientów w odległych częściach świata (zgłosił się już dealer z Kataru).
Pierwsze rysunki pokazano w 2008 r., debiut miał nastąpić w 2010 r., potem systematycznie przesuwano termin. Dziś mowa jest o 2013 r. z zastrzeżeniem, że może jednak na początku 2014 r. Według pierwszych zapowiedzi produkcja miała zostać ulokowana w Chinach, najnowszy komunikat informuje, że montażem zajmie się firma SILS Centre Gliwice należąca do Ferrostaal Automotive, niemieckiego kooperanta Opla. Kłopot w tym, że gliwicki zakład nie został jeszcze wybudowany.
Polskie superauto
Wśród części akcjonariuszy zakiełkowało podejrzenie, że spółka sprzedaje im fantazje. – Chcieliśmy to wyjaśnić, dlatego reprezentowaliśmy akcjonariuszy mniejszościowych na walnym Veno, starając się wprowadzić do rady przedstawicieli. Nie udało się – wyjaśnia Piotr Cieślak, wiceprezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Dodaje, że na NewConnect tego typu problemy nie są rzadkością, bo bywają tu spółki z egzotycznymi projektami (np. Infinity Piotra Tymochowicza, która oferowała wirtualną nieśmiertelność). Poważnych analityków, którzy by je śledzili, brak. Także Komisja Nadzoru Finansowego przygląda się Veno zaniepokojona podejrzanymi skokami kursu akcji.
Veno i Arrinera Automotive od dawna są tematem burzliwej dyskusji w Internecie. Inwestorzy z NewConnect na swoich forach analizują kolejne komunikaty, szanse na powodzenie planowanego biznesu samochodowego i nadzieje na wzrost wartości akcji. Działają nawet blogi śledcze – Veno Watch i Arrinera SuperCar-Watch – uciążliwe dla spółek, bo anonimowe, za to dobrze poinformowane i kąśliwe. Veno składała na nie doniesienia do policji oraz KNF i być może dlatego od pół roku milczą.
Tymczasem na stronach miłośników motoryzacji wre dyskusja na temat polskiego superauta. Spółka pokazała niedawno nowy projekt nadwozia, już nieprzypominający Lamborghini, i zapowiedziała, że pod maskę trafi silnik V8 General Motors o mocy 650 KM. Auto będzie się nazywało Arrinera Hussarya, co ma być nawiązaniem do staropolskiej nazwy skrzydlatej konnicy. Wielu internautom to się podoba, bo polski konkurent Lambo i Ferrari zaspokaja potrzeby w dziedzinie motoryzacyjnej dumy narodowej. Dlatego irytuje ich brak patriotyzmu u tych, którzy w komentarzach przypominają, że dyskusja dotyczy czegoś, co nie istnieje. Podobnie traktują złośliwe uwagi, że Hussarya to sprytne skojarzenie z Huayra, czyli najnowszym modelem supersamochodu Pagani.
Taką sugestię można znaleźć także w komentarzach zagranicznych serwisów poświęconych supercars, które nie kryją swojego sceptycyzmu. Nie przekreślają jednak z góry Arrinery, bo w naszej części Europy w niemal każdym kraju trwają prace nad jakimś superautem i niczego przewidzieć nie sposób. Przykładem rosyjska Marussia B1 stworzona przez konstruktorów firmy Marussia Motors, pod kierunkiem Nikołaja Fomienki, przedsiębiorcy, kierowcy wyścigowego, a także… piosenkarza i komika. Nowy model B2 już kupiło 500 bogatych Rosjan, choć jeszcze nie powstał.
– To szczególna kategoria aut. Są wprawdzie produkowane w niewielkiej liczbie egzemplarzy, ale wysoka cena gwarantuje wytwórcy dużą marżę. Sprzedaż nawet kilkunastu aut rocznie może zapewnić opłacalność przedsięwzięcia. Trzeba jednak znaleźć bogatych klientów, a ci są wyjątkowo wymagający. Brak silnej marki z tradycją obniża szanse, dlatego wiele projektów upada we wczesnym stadium – komentuje Wojciech Drzewiecki, ekspert rynku samochodowego.
Arrinera znalazła sobie jednak silną markę: Lee Noble. To znany brytyjski przedsiębiorca i projektant sportowych samochodów, m.in. Ultima i Noble. Lee Noble jest akcjonariuszem i członkiem rady nadzorczej Arrinera Automotive. Współpracuje przy tworzeniu polskiego superauta, co firma podkreśla, choć cały projekt jest autorskim dziełem 10-osobowej polskiej ekipy. Wśród nich jest kilku specjalistów, którzy doświadczenie zdobywali w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym FSO w Falenicy.
Główny inżynier Witold Witkowski przepracował tam ponad 30 lat. Nadwozie zaprojektował przedstawiciel młodszego pokolenia Pavlo Burkatskyy, urodzony na Ukrainie (stąd egzotyczny zapis nazwiska) grafik komputerowy. Od dziecka pasjonuje się motoryzacją i ma talent do projektowania nadwozi samochodowych. Jak zdradził w jednym z wywiadów, jest samoukiem, ale marzą mu się studia w dziedzinie projektowania aut.
350 km/godz
Niestety, na drodze Arrinery pojawiła się ostatnio przeszkoda: Jacek Balkan, dziennikarz Radia TOK FM i portalu moto.pl. W sieci prowadzi Motodziennik, rodzaj wideobloga. W jednym z odcinków udowadniał, że „Arrinera to ściema”, a Veno nabiera inwestorów pokazując replikę naśladującą Lamborghini Reventon. Replika to rodzaj taniej imitacji zbudowanej z rozmaitych podzespołów często używanych aut seryjnych, na stalowej ramie pokrytej elementami z włókna szklanego. Na dodatek replika – twierdził Balkan – powstała we wrocławskiej firmie Bojar, a nie w warsztacie Arrinera Automotive. Także sprawa silników okazała się wątpliwa. Amerykański GM wyjaśnił, że nic nie wie, jakoby miał je dostarczać do Polski, a nie sprzedaje ich każdemu.
– To kłamstwa i przeinaczenia wynikające z ignorancji albo złej woli. Pan Balkan odpowie za to przed sądem – oburza się prezes Tomkiewicz. – Spółka dysponuje nadzwyczaj obszernym materiałem dowodowym w postaci zdjęć, filmów i rysunków technicznych. Balkan stał się ostatnio tematem giełdowych komunikatów i korespondencji z KNF. Ubocznym efektem jego publikacji była rezygnacja z wprowadzenia Arrinera Automotive na NewConnect.
Prezes Tomkiewicz zapewnia, że pokazywany samochód nie jest repliką i nie ma nic wspólnego z Bojarem. Będzie zbudowany na stalowej ramie z nadwoziem z włókna węglowego, bo tak się robi większość supersamochodów. Tylko nieliczne, najdroższe, mają ramy i kabiny z włókna węglowego (typu monokok jak bolidy F1). Także podobieństwo do Lamborghini jest wymysłem Balkana, choć w raporcie Veno znajduje się ostrzeżenie: „działalność spółek z portfolio inwestycyjnego emitenta, zwłaszcza polegająca na produkcji supersamochodu, może powodować kierowanie wobec tych spółek zarzutów naruszenia cudzych praw na dobrach niematerialnych”. Nadwozie zostało przeprojektowane nie z obawy przed roszczeniami Lamborghini, ale ze względu na wymagania aerodynamiki, bo auto będzie rozwijało szybkość 350 km/godz., a to stawia poważne wyzwania.
Jacek Balkan nie wycofuje się ze swoich zarzutów. – Arrinera to ściema, mam na to dowody, które przedstawię w sądzie, o ile zostanę pozwany, bo dotychczas nie zostałem – wyjaśnia. Sprawiedliwość na własną rękę postanowili za to wymierzyć miłośnicy polskiej motoryzacji, którzy w internetowych komentarzach nie szczędzą mu najgorszych obelg, a skrzynkę mailową zasypują pogróżkami. Arrinera jest dla nich nadzieją, że polska motoryzacja żyje, że możemy świat zadziwić. W komentarzach powraca zaskakująca opinia, że kiedyś mieliśmy konstruktorów i przemysł samochodowy, nie to co teraz. Tymczasem nie mamy się specjalnie do czego odwoływać, bo czysto polskim autem była właściwie tylko Syrena. Jej konstrukcję doskonalono latami w OBR w Falenicy, skąd wywodzi się część twórców Arrinery. Poza tym był jeszcze Mikrus. Nie były to supersamochody.