Dla opozycji wzrost bezrobocia to świetna okazja, by powtórzyć, jak nieudolny jest rząd. Prawo i Sprawiedliwość zapewnia, że wie, jak zwiększyć liczbę nowych miejsc pracy do 1,2 mln. W 10 lat. Ale szczegółów nie podaje. Ale i rząd wydaje się mocno bezradny. A jak nie wiadomo co robić, to na pewno trzeba dać więcej pieniędzy na „aktywne formy walki z bezrobociem”.
Urzędy pracy już dostały 500 mln zł, a minister pracy na następny rok żąda 1,5 mld. Problem jest poważny, więc i sumy przeznaczone na jego rozwiązanie muszą być imponujące. Tymczasem przyglądając się, jak, na co i z jakim skutkiem te pieniądze są wydawane, można odnieść wrażenie, że uprawiamy kosztowną grę pozorów, że odbywa się – jak mówi w przypływie szczerości szef jednego z urzędów pracy – „wielki pic”.
Zobaczmy. W 2010 r. na aktywne formy włączania „bezrobotnych” w rynek pracy Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wydało aż 6,5 mld zł. Zatrudnienia szukało wtedy prawie 2 mln osób, a stopa bezrobocia wynosiła 12,4 proc. Rok później wydatki na walkę z bezrobociem drastycznie spadły do 3,2 mld zł. Na rejestrze bezrobotnych nie bardzo się to odbiło, przybyło tylko 28 tys. poszukujących zatrudnienia. Stopa bezrobocia – przy wydatkach mniejszych o ponad 3 mld zł! – pozostała praktycznie na tym samym poziomie – 12,5 proc. W tzw. Funduszu Pracy zbiera się rocznie ze składek przedsiębiorców aż 9 mld zł. To są pieniądze przeznaczone zasadniczo na pomoc dla bezrobotnych. Rękę na nich trzyma minister finansów i skąpi. Zabrania mu tych pieniędzy i przeznaczenia ich na aktywizację bezrobotnych domaga się Piotr Duda w imieniu całego związku Solidarność; zwiększenia wypłat żąda minister pracy, samorządy, opozycja, liczne organizacje pozarządowe.