Do agencji nieruchomości zgłasza się coraz więcej ludzi, którzy chcą sprzedać mieszkanie, bo nie radzą sobie ze spłatą kredytu. – Bardzo się spieszą. Bywa, że klient dzwoni co kilka minut, czy już znalazłem kupca – mówi warszawski pośrednik Jerzy Sobański. – Cena, jaką może dostać, jest jednak często niższa niż zadłużenie.
NBP podaje, że kredyty nieregularne (z zaległościami w spłacie przekraczającymi 90 dni) stanowiły w sierpniu zaledwie 2,68 proc. ogółu kredytów hipotecznych. Właściciel mieszkania albo domu gotów jest oddać bankowi ostatni grosz, żeby nie mieć zaległości. Problem w tym, że pieniądze pożycza się najczęściej na 25–35 lat, w czasie których wiele może się zdarzyć.
Pani P. zaciągnęła kredyt razem z mężem, po rozwodzie spłaca go sama. Skorzystała już z trzymiesięcznych wakacji kredytowych, ale nadal nie stać jej na raty. Pan Z. stracił pracę, nie ma z czego płacić. Po pierwszym monicie z banku zaszył się u rodziny, żeby nie odbierać następnych.
Chowanie głowy w piasek to, według bankowców, najgorsze rozwiązanie. – To bardzo ważne, żeby klient nawiązał kontakt z bankiem. Powinien powiedzieć o swoich problemach, przedstawić propozycje zmian dotychczasowych warunków spłaty. Bank przedstawi swoje oczekiwania, być może zawarta zostanie umowa ugody z nowymi warunkami spłaty – twierdzi Michał Zwoliński z centrali PKO Banku Polskiego. Banki są na ogół skłonne do negocjacji, bo przy windykacji złych kredytów nie zawsze unikają strat. Godzą się np. na wydłużenie okresu spłaty kredytu z 20 do 30 lat, na zmianę rat malejących na równe, proponują pomoc przy sprzedaży mieszkania albo domu.