Szczytem marzeń lekarzy jest supernowoczesny robot da Vinci. Zagrał już nawet w popularnym serialu „Na dobre i na złe”, gdzie za jego pomocą z sukcesem operowali lekarze w Leśnej Górze. Według zapewnień Anny Janczewskiej-Radwan, której firma pośredniczy przy sprzedaży da Vinci, TVP nawet nie wzięła za reklamę pieniędzy, trzeba było tylko dostarczyć robota na plan. W prawdziwym szpitalu we Wrocławiu da Vinci pracuje już ponad rok. Za jego pomocą wykonano 130 operacji, ale można więcej.
Robot znalazł się w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym dzięki prof. Wojciechowi Witkiewiczowi. W 2009 r., gdy był prezesem Towarzystwa Chirurgów Polskich, udało mu się sprowadzić robota na kongres. Przyrzekł wtedy kolegom chirurgom, że dostęp do najnowocześniejszej technologii światowej będą mieli nie tylko na kongresach. I słowa dotrzymał. Pieniądze, 8,4 mln zł, na zakup da Vinci, którego producentem jest amerykańska firma Intuitive Surgical, klinika wrocławska otrzymała od Fundacji Nauki Polskiej – jako grant naukowy na badania. Już powstaje dzięki niemu kilka doktoratów. Problem w tym, że nie wystarczy robota kupić. Do różnych typów operacji potrzebne są też specjalistyczne zestawy narzędzi. – Jeden zestaw kosztuje 3,4 tys. dol. – informuje prof. Witkiewicz. – Nie można nim przeprowadzić więcej niż dziesięć zabiegów. Żeby więc da Vinci mógł być w klinice wrocławskiej w pełni wykorzystany, szpital potrzebuje stałego zasilania finansowego, najlepiej kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia. Media donoszą, że urzędnicy NFZ jak zwykle wykazują się bezdusznością i brakiem wyobraźni. Nie umieją liczyć kosztów, w nosie mają komfort pacjentów itp.