Tak źle, odkąd jesteśmy w Unii, jeszcze nie było. Baliśmy się tego od miesięcy, ale dla rządu ten strach nie jest mobilizujący. Na żaden pakiet kryzysowy nie ma pomysłu, chociaż tym razem już nie przejedziemy się na gapę. Nie skorzystamy – jak przed kilku laty – z dopalaczy, którymi swoją gospodarkę pobudzali Niemcy, Francuzi czy Włosi. Mamy mieć własny pod nazwą Inwestycje Polskie, ale na razie cały projekt grzęźnie. Tanie kredyty rządowe to ciągle tylko niezrealizowany pomysł. Minister gospodarki do gospodarki nie ma głowy, pisze blogi, lansuje się w telewizjach i jeździ po kraju. Rząd zdaje się bezradnie czekać do wiosny, kiedy ruszą prace na budowach i niemiecka gospodarka.
Przedsiębiorcy czują się pozostawieni sami sobie. Oni, w przeciwieństwie do rządu, pomysłów mają mnóstwo. Chcieliby wykorzystać kryzys do radykalnych zmian w prawie pracy. Przekonują, że pracowników powinni móc zwalniać szybko i tanio, bez okresów ochronnych. Wtedy umowy śmieciowe stałyby się bardziej podobne do etatów i mniej kłuły w oczy. Ci, którzy zostaną, powinni mieć elastyczny czas pracy: nie przychodzić do firmy, gdy zamówień nie ma, i zostawać po godzinach, gdy jest dużo zleceń. Ten postulat powinien być wprowadzony szybko, nad resztą trzeba dyskutować. Sama możliwość wyrzucania ludzi, gdy popyt siada, nie może być głównym elementem pakietu antykryzysowego. Ciekawy system ma np. Dania, gdzie łatwo zwolnić, ale nie oznacza to pozostawienia bezrobotnych praktycznie samym sobie, jak u nas.
Tymczasem jedynym pomysłem, na który zdobył się rząd, jest rozwiązanie worka z pieniędzmi dla ministra pracy. W tym roku, już od stycznia, płyną one do urzędów pracy szerokim strumieniem. Na aktywizację bezrobotnych przeznaczono 4,7 mld zł, na zasiłki 3,7 mld zł.