Trzeba uczciwie powiedzieć, że kłopot z tymi 15 mln zł policja sama ściągnęła sobie na głowę. Zaczęło się niewinnie. Komendant główny policji Andrzej Matejuk napisał list intencyjny do prezesa PZU Andrzeja Klesyka. Intencje miał szczere, bo skrupulatnie wyliczył, ile milionów traci się na tym, że drogówki nie dotknął cud cyfryzacji.
Generał Matejuk wyliczył na przykład, że w 2008 r. policjanci z drogówki przepracowali 7,5 mln roboczogodzin. Z czego 1,2 mln godzin zajęło im sporządzanie papierowej dokumentacji powypadkowej. „Oznacza to, że każdego dnia co 6 policjant ruchu drogowego będący w służbie wyłączony jest z aktywnego przeciwdziałania wypadkom i kolizjom drogowym, gdyż wykonuje czynności związane ze zdarzeniami drogowymi” – pisał komendant główny policji. Idąc tym tokiem myślenia, generał Matejuk argumentował, że wyposażenie drogówki w 2 tys. zestawów składających się z laptopa, aparatu cyfrowego i drukarki spowodowałoby skrócenie o połowę czasu, który policjanci tracą na wypełnianie dokumentacji.
Ubezpieczyciele, którzy nie byli przyzwyczajeni do tego typu myślenia po stronie państwowego partnera, z dużą nadzieją przyjęli list komendanta głównego. W trakcie wymiany korespondencji ustalono, że można pójść za ciosem i nie tylko kupić komputery, ale połączyć je systemem informatycznym. System miał mieć jedną, ale zasadniczą przewagę nad dotychczasowym sposobem obsługi zdarzeń drogowych. Dzięki nowym procedurom opisywania zdarzeń nie trzeba by tych samych czynności wykonywać po kilka razy. Wszystko miało dziać się szybciej. Policja szybciej pojawiałaby się na miejscu zdarzenia, szybciej je opisywała.