O potrzebie powołania osobnego ministerstwa energetyki po raz pierwszy powiedział głośno premier Donald Tusk. Stało się to na konferencji po ogłoszeniu raportu szefa MSW w sprawie tzw. memorandum jamalskiego. Premier przyznał, że do zamieszania doprowadziło rozproszenie zarządzania sprawami energetyki. Bo spółki gazowe nadzoruje minister skarbu, ale za politykę gazową państwa odpowiada minister gospodarki. Dlatego trzeba zmierzać w stronę „jednolitego nadzoru i kierownictwa”.
Na razie zajmie się tym rządowy zespół ds. energetyki pod kierunkiem wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego. W przeszłości było kilka takich zespołów, które najczęściej szybko umierały śmiercią naturalną albo były likwidowane. Premier deklaruje, że powierza Piechocińskiemu przewodnictwo nad radą ministrów bis: zasiądą w niej członkowie rządu, którzy w zakresie obowiązków mają sprawy związane z energetyką. A trudno dziś znaleźć ministra, który by ich nie miał. Poza szefami resortów gospodarki i Skarbu Państwa muszą się tam znaleźć m.in. ministrowie środowiska, finansów, rozwoju regionalnego, nauki, rolnictwa, transportu, administracji, MON, MSW, MSZ. Mają odbywać częste narady (pierwsza odbyła się 7 maja). Takie są przynajmniej zapowiedzi. W przeszłości też tak było. Mieli się spotykać ministrowie, ale ci wysyłali wiceministrów, tamci wyręczali się dyrektorami departamentów i głównymi specjalistami. I praca zespołu zamierała.
Dlatego być może lepiej, aby wszystkim zajął się minister energetyki. Według informacji, do których dotarła POLITYKA, prace studialne nad powołaniem nowego resortu prowadzone są w ramach Rady Gospodarczej przy premierze. Pomysł miał narodzić się w trójkącie: premier Tusk, Jan Krzysztof Bielecki (szef Rady) i Krzysztof Kilian, prezes Polskiej Grupy Energetycznej, największego polskiego gracza na rynku energii elektrycznej.