Na początku jest ciekawość. Jakiś przeczytany artykuł, informacja znaleziona w Internecie albo wizyta u kolegi, który chce się pochwalić samodzielnie uwarzonym piwem. Wtedy pojawia się myśl: może i ja spróbuję? Niemal każdy piwowar domowy zaczyna od kupionego w internetowym sklepie brukita (ang. brew-kit). To piwowarski zestaw „zrób to sam”. Dostaje się puszkę nachmielonego ekstraktu słodowego i drożdże piwowarskie. Trzeba tylko zgromadzić sprzęt i stosować się do instrukcji obsługi. Wyzwaniem jest logistyka, bo nie każdy ma w domowej kuchni 30-litrowy gar czy miejsce, w którym może ustawić fermentator (rodzaj specjalnego plastikowego wiadra). Przyda się też cierpliwa rodzina, która zniesie aromaty domowego browaru. Po kilku tygodniach, kiedy trunek jest wyleżakowany, pojawia się też problem: kto wypije to piwo? Jedna domowa warka daje kilkadziesiąt butelek.
– Byłem bardzo dumny z mojego pierwszego piwa. Zaprosiłem kolegów i liczyłem na pochwały. Usłyszałem komplement: to rzeczywiście ma smak piwa! – śmieje się Jacek Materski. Pierwszy sukces zachęca do następnych prób i początkujący piwowar wsiąka w piwo na dobre. Zaczynają się eksperymenty technologiczne, gromadzenie coraz większej ilości sprzętu i studiowanie literatury. Piwa nie robi się już z brukitów, ale tak jak w prawdziwym browarze kupuje słód oraz chmiel i warzy się brzeczkę (czyli piwną esencję). Zaczyna się też zgłębianie piwowarskich tajników, poszukiwanie informacji o słodach, chmielach, drożdżach, recepturach. Trzeba się podszkolić w chemii i mikrobiologii, dowiedzieć, co to są amylazy, fenole, alfa-kwasy i dziesiątki innych pojęć, o których przeciętny piwosz nie ma pojęcia.