Minister Finansów musi nie posiadać się z radości. Palcem nie kiwnie a od 2015 roku PKB mu wzrośnie, relacja do długu publicznego siłą rzeczy spadnie, kłopoty ze zmieszczeniem się w ustawowych widełkach relacji długu do dochodu odrobinę zmaleją. Jeśliby nielegalną działalność udało się jeszcze opodatkować, to szczęście unijnych i naszych urzędników byłoby pełne. Niestety, z działalności przestępczej zysków nie może czerpać nawet państwo. Ale statystycy, tym razem wyraźnie przymuszeni, mogą pobawić się w obliczenia, którym przez dziesiątki lat nie sprostał ani Interpol, ani celnicy ani policja.
Czy lepiej im pójdzie wspólnymi siłami, gdy do współpracy zaproszą naukowców, organizacje branżowe (producenci paliw i papierosów już teraz na własne potrzeby szacują wielkość przemytu), ekspertów, wreszcie różne organizacje międzynarodowe? Można w to wątpić, ale jakieś liczby, raczej brane z sufitu, przedstawić się da. Można też spytać ile ten wysiłek urzędów statystycznych 28 krajów Unii będzie kosztował i jakie przyniesie realne pożytki? Na to drugie pytanie odpowiedź akurat jest prosta: zapłacą unijni podatnicy a pożytki będą iluzoryczne. Są już kraje członkowskie Unii, które z własnej inicjatywy bawią się w tego rodzaju kuglarskie sztuczki. Wychodzi im, że wartość PKB, który powstaje w czarnej strefie, waha się od 0,2 do 1 proc. całości. Chętnych do weryfikacji tych danych jakoś nie widać.
Zwolennicy tego rodzaju statystyki zapewne odpowiedzą, że aby pokonać wroga trzeba go najpierw osaczyć i dobrze poznać. Potem będzie już z górki. Jakoś zapominają, że bardzo podobne choć jednocześnie łatwiejsze zadanie, czyli określenie rozmiarów szarej strefy, kiedy to legalny biznes korzysta z nierejestrowanej siły roboczej, unika płacenia podatków i składek, transferuje zyski, słowem próbuje oszukać państwo, też trudno uznać za wykonane.