Niby jadamy na mieście coraz częściej, ale od zakładów gastronomicznych oczekujemy przede wszystkim, że będzie się można najeść za nieduże pieniądze. Jak wykazują sondaże, przeciętny akceptowany rachunek za obiad nie powinien być wyższy niż 25 zł od osoby. Tylko naprawdę zamożni akceptują sumę 45 zł. Trochę za mało jak na dobrą restaurację. Nawet najbardziej znani polscy kucharze marnie więc radzą sobie jako restauratorzy. A taki np. Jamie Oliver, najbardziej znany kucharz na świecie, dorobił się już 150 mln funtów, choć ma dopiero 37 lat. Frekwencję w sieci jego restauracji zapewnia mu popularność własnego programu w telewizji angielskiej.
Ten patent próbują powtórzyć nasi kucharze celebryci. Każda stacja ma już własny program o gotowaniu. Stały się świetnym nośnikiem reklamowym, najchętniej lokują w nich swoje produkty sprzedawcy przypraw. To przypadek Magdy Gessler, która do swoich kuchennych rewolucji przyciąga tłumy widzów lubiących przyglądać się, jak poniewiera właścicielami kiepsko radzących sobie knajp. Ale sieci restauracji, które są własnością samej Gessler, najwyraźniej jej popularność pomaga niewiele. Raczej szkodzi, bo nie ma czasu się nimi zajmować. Tracą starych, nie zyskują nowych klientów. Przestają być modne. Media donoszą, że celebrytkę trapią niespłacone długi.
Telewizyjną popularność Roberta Makłowicza próbuje wykorzystać Tesco. Angielska sieć hipermarketów wie z badań, jak bardzo pragnęlibyśmy jadać na mieście. Wie też, co nas powstrzymuje. Więc zaczynając od Śląska, testuje wariant pośredni. Gastronomię dla ubogich. Bar z daniami według Makłowicza na sali hipermarketu. Za każde płacimy maksymalnie 2,90 zł. Pod warunkiem że na tackę nałożymy nie więcej jak 10 dkg. A więc może to być zarówno 5 dkg sałatki i tyle samo mięsa, jak sam kotlet.