Berthold Beitz był od 1952 r. generalnym pełnomocnikiem jedynego właściciela tej niegdysiejszej zbrojowni Niemiec – Alfrieda Kruppa von Bohlen und Halbach. Po jego śmierci w 1967 r. Beitz został wykonawcą testamentu i prezesem fundacji, na którą – wbrew zakusom rodziny – ostatni z Kruppów przepisał cały koncern.
To bardzo niemiecka biografia gospodarcza, polityczna i moralna. Beitz nie tylko przez 60 lat wpływał na losy koncernu, ale od lat 60. także na niemiecką politykę – należał do prekursorów polsko-niemieckiego zbliżenia. W 1970 r. Willy Brandt proponował mu nawet stanowisko ambasadora w Warszawie. Beitz grzecznie odmówił, twierdząc, że nie nadaje się do odbierania ministrów z lotniska. Wolał na dobre i złe prowadzić koncern, którego początki sięgają czasów Napoleona, który zbroił Bismarcka i którego twarda stal według wodza III Rzeszy miała być dla niemieckiej młodzieży wzorem psychicznej bezwzględności.
Po drugiej wojnie koncern miał być z woli Amerykanów rozparcelowany. Alfrieda Kruppa – właściciela od 1943 r. – skazano w Norymberdze na długoletnie więzienie. Ale w czasie wojny koreańskiej amnestionowano go i pozwolono odtworzyć koncern. Na asystenta dobrał sobie 38-latka, który wprawdzie nie znał się na węglu i stali, ale był doskonałym menedżerem o zupełnie innej biografii wojennej.
Berthold Beitz urodził się na Pomorzu, po zachodniej stronie Odry. W 1941 r., jako młody pracownik hamburskich zakładów Shella, został skierowany do zarządzania zdobytymi właśnie szybami naftowymi na południe od Lwowa. Był jednym z okupantów, ale też jednym z niewielu – 457 – Niemców, którzy w Yad Vashem mają swoje drzewko Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
W Borysławiu uratował setki Żydów, wpisując ich na listę osób niezbędnych dla wydobycia ropy.