Od dawna było wiadomo, że PKP Cargo to beczka pełna prochu. Z jednej strony ogromna spółka w niezłej jak na polską kolej kondycji finansowej, będąca drugim największym w Unii Europejskiej przewoźnikiem towarowym. A równocześnie bastion związków zawodowych i symbol dawnej potęgi PKP. Stanowisko rządu jest jasne – wszystkie spółki Grupy PKP w dobrym stanie trzeba sprzedawać, a pieniądze z prywatyzacji mają iść na redukcję długu kolei, sięgającego czterech miliardów złotych. Po prywatyzacji Polskich Kolei Linowych przyszła zatem pora na PKP Cargo. Tylko jak to zrobić, żeby związkowcy nie wystraszyli inwestorów?
Ich spokój kupiono odpowiednimi premiami finansowymi i wyborem najmniej kontrowersyjnej metody prywatyzacji. Ostatecznie spółka PKP Cargo zostanie wprowadzona na giełdę, ale kontrolę – przynajmniej na razie – zachowa publiczny właściciel. Zaniechano pomysłu sprzedaży giganta jednej z europejskich kolei towarowych, co byłoby znakomitą okazją dla opozycji do ataku na rząd. Ten jednak w końcu i tak nastąpił, chociaż dopiero po ogłoszeniu wyceny PKP Cargo. Dla Jarosława Kaczyńskiego 3 mld zł to stanowczo za mało jak na rodowe srebro. Tyle tylko, że to srebro tyleż cenne, co wymagające ogromnych inwestycji i bardzo wrażliwe na koniunkturę. Przewozy towarowe jako pierwsze reagują na spowolnienie gospodarcze. Zresztą wyceny spółki dokonał tak naprawdę rynek, a nie politycy.
Dość absurdalnie brzmią zarzuty prezesa PiS o kluczowej roli PKP Cargo w obronności kraju. Kiedyś kolej rzeczywiście miała ogromne znaczenie militarne, ale te czasy bezpowrotnie minęły. Bardziej racjonalne są obawy Jarosława Kaczyńskiego o sprzedaż dalszych pakietów akcji spółki inwestorom.