Jeszcze kilka lat temu prezydent Gdańska Paweł Adamowicz nazywał go utopią i mitem. Także rządzący Krakowem Jacek Majchrowski daleki był od zachwytów. Twierdził, że to po prostu moda. Dziś obaj prezydenci ze strachu przed mieszkańcami przestali stać wobec obywatelskiego budżetu w opozycji. Niedawno gdańszczanie mogli po raz pierwszy wybierać do realizacji zgłoszone wcześniej projekty, a wkrótce także mieszkańcy Krakowa doczekają się swojej szansy. Budżety, zwane obywatelskimi albo partycypacyjnymi, są zresztą coraz popularniejsze w całej Polsce.
Na razie wprowadziło je kilkadziesiąt miast, a kolejne zapowiadają, że zrobią to w obecnym lub przyszłym roku. Idea na pierwszy rzut oka jest pociągająca – rządzący miastem z góry wyodrębniają niewielką część budżetu, a o jej podziale decydują już nie radni, lecz sami mieszkańcy. Najpierw zgłaszają projekty poprawy życia w mieście, a potem w głosowaniu wybierają najlepsze. Zwycięskie pomysły władze miasta powinny zrealizować. Te zasady wydają się proste i oczywiste, ale w praktyce bywa różnie.
Debaty o własnym mieście
Idea tworzenia budżetów obywatelskich, które funkcjonują dziś w wielu niemieckich czy francuskich gminach, narodziła się w Ameryce Łacińskiej. Szczególnie znane i chwalone jest brazylijskie Porto Alegre. W Polsce do tej idei w 2011 r. jako pierwszy zapalił się Sopot. Nie był to jednak projekt władz miasta, lecz oddolny pomysł grupy mieszkańców skupionych w Sopockiej Inicjatywie Rozwojowej.
– Przed wyborami samorządowymi w 2010 r. pytaliśmy kandydatów na prezydenta, czy zgodzą się na budżet obywatelski. Czterech było za, ale piątemu ten pomysł się nie spodobał. I to właśnie on, urzędujący dziś prezydent Jacek Karnowski, wygrał wybory.