Każdy, kto widział „Social Network”, film inspirowany kulisami powstania najpopularniejszego na świecie portalu społecznościowego Facebook (FB), z pewnością pamięta tę scenę: ekscentryczny student Mark Zuckerberg, w szlafroku, piżamie i klapkach, biegnie na spotkanie z szefem funduszu inwestującego w początkujące firmy. Biznesmen jest zainteresowany studencką spółką Zuckerberga. Ten jednak obraża go spóźnieniem, strojem i krótkim komunikatem: odpieprz się! Taka scena rozegrała się naprawdę. W 2004 r. ubrany w piżamę Zuckerberg pojawił się na rozmowach z Michaelem Moritzem z funduszu Sequoia Capital tylko po to, by wyjaśnić, dlaczego FB jest nie dla nich, i zakomunikować, że poradzą sobie sami.
Moritz to postać równie barwna jak Zuckerberg, choć starszy od niego o pokolenie – walijski Żyd, brytyjski arystokrata, amerykański biznesmen, a w przeszłości dziennikarz magazynu „Time”. Nie wymyślił genialnego programu ani aplikacji, miał za to nosa do raczkujących przedsięwzięć biznesowych ze świata nowych technologii. Dzięki temu funduszowi venture capital (podwyższonego ryzyka), w którym był partnerem (dziś jest honorowym prezesem), udawało się inwestować w przedsięwzięcia, które osiągały olbrzymi sukces: Apple, Google, Yahoo, YouTube, PayPal, Linkedin, żeby wymienić tylko te najsławniejsze. Dzięki pieniądzom takich funduszy rozwinął się biznes komputerowy i internetowy. A Sequoia do dziś chwali się świetnymi wynikami finansowymi.
Sir Moritz może mieć satysfakcję, bo jego fundusz wziął odwet na Zuckerbergu. Po długich negocjacjach twórca Facebooka zgodził się zapłacić astronomiczną kwotę 19 mld dol.