Darz-ferma!
Wiejskie fermy jeleni, lam i muflonów. W jaki sposób zarabia się na dziczyźnie?
[Artkuł ukazał się w POLITYCE 15 kwietnia 2014 roku]
Raper przybiega pierwszy. Wystarczy okrzyk opiekuna, warkot silnika samochodu i natychmiast pędzi z odległego końca pastwiska. Wciska pysk w wielkie oka siatki ogrodzenia, przygląda się przybyłym ludziom, wącha. Daleko za nim biegną pozostałe jelenie. Wszystko samce, młode byki z wiosennym, pokrytym świeżym scypułem porożem. Zatrzymują się jednak w bezpiecznej odległości, nerwowe, gotowe w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Z zazdrością obserwują, jak Raper ładuje pysk do podstawionego wielkiego wiadra i głośno mlaskając, zajada się owsem. Boją się zbliżyć, bo nie są, jak Raper, butelkowcami.
W mazurskiej fermie jeleni w Rudziach tak nazywają te zwierzęta, które jako cielęta zostały wykarmione przez ludzi. Dzięki temu są udomowione i inaczej niż pozostali półdzicy pobratymcy nie czują wobec człowieka instynktownego lęku. To ważny element prowadzenia hodowli. Butelkowcy oswajają inne jelenie z ludźmi, pokazują, że nie ma się czego bać, pozwalają łatwiej zarządzać stadami.
Jelenie cały rok żyją na kwaterach, czyli wielkich ogrodzonych pastwiskach. Norma wynosi 3–6 łań na hektar w zależności od obfitości trawy. Bo hoduje się przede wszystkim samice, które co roku dają po jednym cielaku. Byków potrzeba niewiele i wiadomo, w jakim celu. Do zarządzania taką fermą jeleni niezbędny jest mocny samochód terenowy, a czasem dodatkowo quad. Żeby dotrzeć na odległe kwatery i dokonać inspekcji. Także wtedy, kiedy zwierzęta trzeba przepędzić z jednego pastwiska na drugie albo zaprowadzić do zagrody manipulacyjnej. Stado idzie wówczas za samochodem. Idą chętnie, bo auto kojarzy im się z jedzeniem.