Mało który prezes zalicza pełną kadencję, choć dzięki powtórnie wygranym przez Platformę wyborom także w biznesie sytuacja mocno się ustabilizowała. Andrzej Klesyk, obecny szef PZU, trwa już na stanowisku sześć lat, Zbigniew Jagiełło, szef PKO BP – cztery, Jacek Krawiec, PKN Orlen, też się zasiedział (już 5 lat). A jednak co jakiś czas mina wysadza kolejnego prezesa.
Najsłabsi psychicznie wraz z nagłą utratą okołoprezesowego serwisu tracą także poczucie własnej tożsamości – zauważa Dorota Czarnota, managing partner z firmy Russell Reynolds Associates, która zajmuje się rekrutacją szefów największych firm. Bez trzech asystentek, rozbudowanej obsługi PR i służbowego samochodu czują się nikim. Nie wiedzą, gdzie wymienia się opony, jak kupuje bilet na samolot. Dwór, jaki ich otaczał, utwierdzał też w przekonaniu, że są wielcy. Nagle się skurczyli.
Grażyna Piotrowska-Oliwa, od roku była już prezes Państwowego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG), funkcję sprawowała tylko rok. Znała popularne powiedzenie, że odwołania należy się spodziewać już następnego dnia po powołaniu. Znała, ale miała powody użyć innego, jeszcze bardziej popularnego, „pomyślę o tym jutro”.
Jej pozycja w biznesie państwowym wydawała się absolutnie niezagrożona. Odnosiła spektakularne sukcesy. – Szefowałam jedynemu zarządowi w historii PGNiG, któremu udało się zmusić Rosjan do obniżki cen gazu, i to naprawdę znaczącej – mówiła zaraz po dymisji. Dzisiaj do ówczesnego zdziwienia dodaje szczyptę goryczy. – Kiedy po roku pracy w rozmowie z jednym z rządzących wyraziłam dumę z pracy swojego zespołu, który w tym relatywnie krótkim czasie podniósł wartość firmy o 40 proc.