Miał się nazywać Błyskawica, Aero albo Bielik. PKP Intercity (PKP IC) dla swojego flagowego superekspresu wolało jednak urzędową nazwę EIC Premium. Kolejowi entuzjaści przezwali Pendolino pieszczotliwie dziobakiem, ze względu na charakterystycznie wydłużoną przednią część.
Choć pierwsze dziobaki stoją bezczynnie w warszawskim centrum serwisowym, to stały się ulubionym środkiem transportu polityków. W ostatnich tygodniach niemal każdy czuł potrzebę przejechania się po Pendolino i wydania werdyktu w sprawie umowy: zerwać czy nie zerwać? Większość była za zerwaniem kontraktu między PKP Intercity i francuską spółką Alstom, nawet wicepremier Janusz Piechociński. Doprowadził tym do wściekłości wicepremier Elżbietę Bieńkowską, która jako minister infrastruktury i rozwoju odpowiada za kolej. Bieńkowska o Pendolino wypowiadała się najmniej i raczej w tonie uspokajającym – to tylko nieporozumienia, wszystko jest pod kontrolą, od grudnia 20 nowych superekspresów wejdzie do eksploatacji.
Za to prezes Jarosław Kaczyński zagrzmiał, że to skandal, iż produkują je dla nas włoskie zakłady francuskiego koncernu, a nie polskie zakłady PESA w Bydgoszczy. Premier Tusk tłumaczył, że też by chciał, aby producentem była polska PESA, ale jeśli nie złożyła oferty, to trudno mieć pretensję, że nie wygrała przetargu. Wymaganie, by przetarg wygrała firma, która nie złożyła oferty, brzmi absurdalnie, ale historia Pendolino składa się z dużo większych absurdów.
Polskie TGV
Marzenie o superekspresie, polskim TGV, towarzyszy nam już od 20 lat. To była zawsze inwestycja traktowana w kategoriach wizerunkowych. Słabo uzasadniona ekonomicznie, za to zbudowana na solidnym fundamencie godnościowym: pokażmy, na co nas stać, Polacy zasługują, by jeździć nowoczesnymi ekspresami.