Gotowa już część ogromnej chłodni kominowej w Elektrowni Kozienice robi wrażenie. Konstrukcja nośna wyprodukowanego w Niemczech kotła będzie ważyć 3250 ton. Jego fundamenty wypełniło 22 tys. m sześc. betonu. Nic dziwnego, że energetyków, gdy mówią o tej inwestycji, ogarnia, cytując piosenkę Taty Kazika, „romantyzm budów”.
Nowy blok o mocy 1075 MW będzie kosztował 6,4 mld zł. Buduje go dla poznańskiej ENEA konsorcjum, w skład którego wchodzą Polimex-Mostostal i japońskie Hitachi. Koparki wjechały na plac budowy w 2012 r. Od tego czasu zaawansowanie robót sięgnęło 40 proc. Elektrownia będzie gotowa w 2017 r.
Kozienice to część wielkiego planu drugiej elektryfikacji kraju. Ta pierwsza to były czasy PRL. To wtedy powstały największe polskie elektrownie – w Bełchatowie, Kozienicach, Połańcu i Rybniku. Ale większość wybudowanych w czasach Gomułki i Gierka dożywa właśnie swoich dni. W dodatku od 2016 r. wchodzi w życie unijna dyrektywa o emisjach przemysłowych, która bardzo mocno ogranicza emisję związków siarki i azotu. Po 2020 r. zniknie m.in. elektrownia Siersza na Śląsku (Tauron Polska Energia) oraz warszawska Elektrociepłownia Żerań (PGNiG).
Elektrownie na papierze…
O wielkich inwestycjach odtworzeniowych mówiło się w energetyce od 2008 r. Aby mogło do nich dojść, z rozproszonych elektrowni i dystrybutorów energii stworzono cztery duże skonsolidowane pionowo koncerny – PGE Polską Grupę Energetyczną, Tauron Polska Energia (południe kraju), poznańską Grupę ENEA i gdańską Energę. Stworzono je, gdy było już jasne, że pojedyncze elektrownie nie udźwigną ciężaru samodzielnego finansowania budowy nowych bloków. Wprawdzie na początku XXI w.