Ceny ropy naftowej mają nie tylko wpływ na nasze portfele, ale oddziałują też na koniunkturę w całej gospodarce. Dlatego od dawna ekonomiści próbują badać przełożenie wahań cen tego surowca na tempo wzrostu PKB w różnych krajach.
Z reguły na przecenie czarnego złota tracą jego eksporterzy – państwa OPEC, Norwegia czy Rosja. W krajach tych branża naftowa stanowi istotną część gospodarki, generując wysokie dochody do budżetu i zatrudniając wielu pracowników. Spadki cen ropy uderzają zatem w rentowność rafinerii, co z kolei ma wpływ na poziom PKB całego kraju.
Odwrotna sytuacja ma miejsce w krajach importujących surowce energetyczne, zwłaszcza tych o niskim poziomie dochodu. Tam udział konsumpcji produktów ropopochodnych, zwłaszcza paliw, w wydatkach obywateli i firm jest relatywnie wysoki. Dlatego spadki cen surowca sprawiają, że w kieszeniach pozostaje więcej pieniędzy na inne wydatki, dzięki czemu rośnie konsumpcja i inwestycje, a to z kolei podbija PKB:
Polska jest w środku stawki. Z jednej strony nie jesteśmy potentatem naftowym, a z drugiej – wykorzystujemy stosunkowo niewiele ropy. Przemysł jest w większości oparty na węglu, a gospodarstwa domowe produkty z ropy naftowej kupują głównie na stacjach paliw. W przeciwieństwie do innych krajów w niewielkim stopniu do ogrzewania mieszkań stosujemy olej opałowy – ten przegrywa rywalizację z gazem czy węglem. Dlatego tempo wzrostu PKB w Polsce jest słabo zależne od wahań cen ropy.
Same fluktuacje na globalnych rynkach surowcowych to jednak nie wszystko, co należy brać pod uwagę przy analizie zmian koniunktury gospodarczej.