Poproszę o puszczenie mnie w skarpetkach
Upadłość konsumencka: chwiejna deska ratunku
Upadłość konsumencka to nie tyle ostatnia deska, ile brzytwa ratunku. Nie każdy dłużnik powinien się jej chwytać. Mimo to kandydatów nie brakuje, a teraz będzie ich dużo więcej. Przez pięć lat ponad 2,6 tys. wniosków o upadłość sądy oddaliły, ich autorzy nie spełniali zaporowych warunków. Praktycznie więc prawo było martwe. Od stycznia br. przepisy zliberalizowano i upaść jest łatwiej. Może nawet zbyt łatwo. Do tej pory upadło zaledwie 87 notorycznych dłużników, teraz grupa bankrutów zapewne szybko urośnie. Było źle, będzie niedobrze.
Andrzej K. z Raszyna pod Warszawą tej brzytwy ratunku będzie próbował się chwycić po raz drugi, za pierwszym się nie udało. Sąd oddalił jego wniosek o upadłość, ponieważ nie miał pieniędzy na opłacenie syndyka, który miałby zarządzać jego masą upadłościową, choć niczego nie ma. Mało który notoryczny dłużnik dysponował kilkoma tysiącami złotych, więc takie wnioski sądy oddalały przed rozpatrzeniem. Teraz syndyka opłaci Skarb Państwa z nadzieją, że odbierze należność po spieniężeniu majątku dłużnika.
Andrzej K. ma wielki żal do trzech banków, w których się zadłużył, w sumie na ok. 200 tys. zł. Zarzuca im, że to z ich winy stał się kandydatem na bankruta. Dużo zarabiał, ze spłatami, do czasu gdy stracił pracę, nie było problemów. – Zwróciłem się z prośbą o nowe warunki spłaty – twierdzi. – Żaden z banków nie chciał nawet podjąć rozmów. Mimo że szybko znalazłem inną pracę, nawet na korzystniejszych warunkach, i byłbym w stanie długi spłacić. Zamiast zaproszenia do rozmów doczekał się wizyty komorników przysłanych przez firmy windykacyjne, którym banki sprzedały jego długi.