Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Poproszę o puszczenie mnie w skarpetkach

Upadłość konsumencka: chwiejna deska ratunku

Przez trzy lata po ogłoszeniu upadłości bankrut wszystkie swoje decyzje finansowe musi uzgadniać z syndykiem. Przez trzy lata po ogłoszeniu upadłości bankrut wszystkie swoje decyzje finansowe musi uzgadniać z syndykiem. Justin Paget / Corbis
Osoby nieradzące sobie ze spłatą długów mogą już łatwiej liczyć na ich umorzenie. Zanim jednak uwolnią się od komorników i rozpoczną nowe życie, muszą najpierw stracić wszystko. W każdym razie teoretycznie.
Można powiedzieć, że bankructwo naprawdę oznacza puszczenie dłużnika w skarpetkach.Viktor Cap/Smarterpix/PantherMedia Można powiedzieć, że bankructwo naprawdę oznacza puszczenie dłużnika w skarpetkach.

Upadłość konsumencka to nie tyle ostatnia deska, ile brzytwa ratunku. Nie każdy dłużnik powinien się jej chwytać. Mimo to kandydatów nie brakuje, a teraz będzie ich dużo więcej. Przez pięć lat ponad 2,6 tys. wniosków o upadłość sądy oddaliły, ich autorzy nie spełniali zaporowych warunków. Praktycznie więc prawo było martwe. Od stycznia br. przepisy zliberalizowano i upaść jest łatwiej. Może nawet zbyt łatwo. Do tej pory upadło zaledwie 87 notorycznych dłużników, teraz grupa bankrutów zapewne szybko urośnie. Było źle, będzie niedobrze.

Andrzej K. z Raszyna pod Warszawą tej brzytwy ratunku będzie próbował się chwycić po raz drugi, za pierwszym się nie udało. Sąd oddalił jego wniosek o upadłość, ponieważ nie miał pieniędzy na opłacenie syndyka, który miałby zarządzać jego masą upadłościową, choć niczego nie ma. Mało który notoryczny dłużnik dysponował kilkoma tysiącami złotych, więc takie wnioski sądy oddalały przed rozpatrzeniem. Teraz syndyka opłaci Skarb Państwa z nadzieją, że odbierze należność po spieniężeniu majątku dłużnika.

Andrzej K. ma wielki żal do trzech banków, w których się zadłużył, w sumie na ok. 200 tys. zł. Zarzuca im, że to z ich winy stał się kandydatem na bankruta. Dużo zarabiał, ze spłatami, do czasu gdy stracił pracę, nie było problemów. – Zwróciłem się z prośbą o nowe warunki spłaty – twierdzi. – Żaden z banków nie chciał nawet podjąć rozmów. Mimo że szybko znalazłem inną pracę, nawet na korzystniejszych warunkach, i byłbym w stanie długi spłacić. Zamiast zaproszenia do rozmów doczekał się wizyty komorników przysłanych przez firmy windykacyjne, którym banki sprzedały jego długi.

Polityka 8.2015 (2997) z dnia 17.02.2015; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Poproszę o puszczenie mnie w skarpetkach"
Reklama