Artykuł ukazał się „Polityce” w marcu 2015 r.
Ewelina długo się zastanawiała, czy zadzwonić pod numer telefonu dla ofiar przemocy domowej. Mąż przecież nigdy nie podniósł na nią ręki. Dbał o dzieci, bawił się z nimi, chociaż rzadko. Pił niewiele, raczej okazjonalnie. Tylko kiedy robił coś w domu, a robił rzadko, mówił „zrobię CI”, „wyniosę CI śmieci”, „pozmywam CI naczynia”. Za to o firmie mówił „moja”, nigdy „nasza”. No i był okropnie skąpy. Ale chyba wiele kobiet tak ma?
Kiedy poznała Rafała, była młodą pielęgniarką. On – zawodowym kierowcą. Ślub wzięli rok później, dwa lata potem na świecie pojawiła się Amelka, następnie Adaś. Mieszkają w mieście średniej wielkości. Przez pierwsze dwa lata małżeństwa Ewelina pracowała, ale wiadomo, ile zarabiają pielęgniarki. Jej pensja starczała jedynie na bieżące opłaty – czynsz i rachunki. Jego zarobki przeznaczali na codzienne życie oraz na budowę domu.
Po opłaceniu rachunków portfel miała pusty, więc musiała prosić męża o pieniądze. I z tym był zawsze problem. Nie dlatego, że nie miał pieniędzy. Miał, bo nieźle zarabiał. Najpierw jeździł chłodniami z mięsem na Wschód, później w firmie kurierskiej. 10 lat temu założył własną firmę przewozową. Firma szybko zaczęła przynosić zyski.
Z miesiąca na miesiąc mąż coraz bardziej ją krytykował. Brał wyciąg z konta i zaczynała się analiza. Dlaczego kupiła proszek do prania za 26 zł, skoro w promocyjnej gazetce widział ofertę po 20 zł? Jak ma jej zaufać, skoro nie dba o jego pieniądze i je trwoni? Domagał się rachunków, czy na pewno wszystko się zgadza.