Rynek

Nadciąga fala

W Polsce dużo funduszy, ale mało inwestycji. Dlaczego?

Inwestowanie w innowacyjne spółki przypomina u nas przerzucanie gorącego kartofla. Chodzi o to, żeby trochę z niego skubnąć, a nie oparzyć się. Inwestowanie w innowacyjne spółki przypomina u nas przerzucanie gorącego kartofla. Chodzi o to, żeby trochę z niego skubnąć, a nie oparzyć się. Colin Anderson / Getty Images
Aby polskie innowacyjne firmy podbijały świat niczym Facebook czy Uber, potrzebne są fundusze inwestycyjne, powtarzają rząd, eksperci i inwestorzy. Tymczasem, choć namnożyło się funduszy, polskich Facebooków i Uberów jak nie było, tak nie ma.
materiały prasowe
Najważniejszy powód słabości rynku VC (Venture Capital) w Polsce to jego krótki wiek. Tak naprawdę powstał dopiero kilka lat temu.pamyhermedia.net/rangizzz/PantherMedia Najważniejszy powód słabości rynku VC (Venture Capital) w Polsce to jego krótki wiek. Tak naprawdę powstał dopiero kilka lat temu.

DrOmnibus powstał z potrzeby. W Fundacji Hipoterapia szukano skuteczniejszej i atrakcyjniejszej rehabilitacji dla blisko setki podopiecznych: dzieci z autyzmem, zespołem Downa, z porażeniem mózgowym. Zajęła się tym trójka wolontariuszy, każdy z doświadczeniem z biznesu: Bogumiła z agencji reklamowych, Michał z funduszy inwestycyjnych, Kasia ze służby zdrowia. Przez kilka miesięcy sprawdzali, z jakimi narzędziami terapeutycznymi świat wiąże największe nadzieje. Wreszcie pojawił się pomysł stworzenia aplikacji na tablety: z edukacyjnymi grami dla dzieci, które rozwijają umiejętności, oraz systemem monitoringu dla terapeuty i rodziców. W końcu podjęto decyzję o założeniu spółki. – Chcieliśmy stworzyć firmę, która będzie i dobrym biznesem, i będzie odpowiedzialna społecznie – mówi Bogumiła Matuszewska, dziś prezes drOmnibusa.

Przygotowanie aplikacji to koszt kilkuset tysięcy złotych. Przez kilka kolejnych miesięcy szukano funduszy. Oszczędności całej trójki były za małe. Kredyt? Od takich projektów banki trzymają się z daleka. Grant naukowy? Wiąże się z nim zbyt dużo ograniczeń. Najlepszym rozwiązaniem okazały się fundusze Venture Capital (VC). W pomysł zgodził się zainwestować Fundusz Zalążkowy Krakowskiego Parku Technologicznego. Razem z wolontariuszami i fundacją utworzyli firmę drOmnibus. Za pieniądze wyłożone przez fundusz start-up opracował i przetestował produkt. Rok temu aplikacja pojawiła się na rynku. Dziś stosuje ją kilkanaście ośrodków terapeutycznych w Polsce, kolejne chcą ją kupić, a firma planuje dalej rozwijać produkt i przygotowuje się do sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Do tego potrzebne są pieniądze, dlatego zarząd szuka kolejnego funduszu VC, który chciałby w nią zainwestować, tym razem więcej.

Bo niewielu chce ryzykować

Żywot drOmnibusa to wręcz modelowy przykład współpracy między młodą, innowacyjną firmą a funduszem Venture Capital. Po polsku to fundusze podwyższonego ryzyka. Ta nazwa najlepiej określa, czym są VC. Inwestycja w innowacyjną firmę wiąże się z dużymi kosztami i jeszcze większym niebezpieczeństwem, że biznes nie wyjdzie. W taki interes raczej nie wejdzie żaden bank. Za to wejdzie fundusz VC. Oczywiście nie za darmo. W zamian za zastrzyk gotówki, a często też pomoc w rozwoju firmy, dostaje część jej udziałów.

Inwestowanie w innowacyjne spółki przypomina przerzucanie gorącego kartofla. Chodzi o to, żeby trochę z niego skubnąć, nie oparzyć się i przekazać go następnemu, który będzie umiał przyrządzić z niego lepsze danie. Pierwsze chwytają go tzw. fundusze seedowe. Inwestują w najmłodsze projekty, często dopiero na etapie pomysłu. – Naszą rolą jest sprawdzenie modelu biznesowego. Spółka, która od nas wychodzi, nie musi być rentowna, ale musi mieć model biznesowy. Wtedy możemy znaleźć kolejnego inwestora – mówi Marcin Bielówka, prezes FZ KPT. Później projekt przerzucany jest do funduszu inwestującego w start-upy. Potem ten przekazuje go funduszowi specjalizującemu się w dojrzałych projektach. I dalej, aż któryś z inwestorów nie wprowadzi firmy na giełdę albo nie sprzeda udziałów dużej korporacji.

Dzięki takim instytucjom możliwy był sukces Doliny Krzemowej, Izraela czy pojedynczych firm typu Facebook czy Uber. Tak miało też być w Polsce. W ostatnich latach powstało u nas kilkadziesiąt różnych funduszy VC. Razem z nimi miały rosnąć polskie Facebooki i Ubery. Ale jakoś nie chcą. Choć zdarzają się przykłady sukcesów, wciąż jest ich stosunkowo niewiele. Jeden z powodów – fundusze w Polsce niezbyt chętnie wchodzą w projekty na najwcześniejszym etapie rozwoju. Jak wynika z danych Europejskiego Stowarzyszenia Private Equity i Venture Capital, w 2013 r. inwestorzy w krajach niemieckojęzycznych w bardziej dojrzałe projekty włożyli ok. 300 mln euro, ale w start-upy dwa razy tyle. W tym samym czasie fundusze w Polsce zainwestowały w rozwinięte firmy ponad 9 mln euro, w start-upy blisko 5 mln euro, a w najmłodsze przedsięwzięcia – 1,6 mln euro. – W Polsce inwestujemy mało i szukamy szybkiego efektu – przyznaje Krzysztof Bełech, współzałożyciel Satus Venture.

Bo projekt był za słaby

Dlaczego tak się dzieje? Fundusze wymieniają całą listę powodów. Na jednym z pierwszych miejsc są kiepsko przygotowane projekty. O ile nie ma problemów z samymi pomysłami, o tyle ich opracowanie pozostawia wiele do życzenia. Wśród inwestorów krążą już legendy o naukowcach zachwyconych przełomową, w ich mniemaniu, technologią, którzy nie potrafili odpowiedzieć na podstawowe pytanie: gdzie konkretnie można ją zastosować. Albo o prezentacjach projektów dla inwestorów, w których główne miejsce zajmowały liczące po kilka linijek wzory matematyczne.

Za małymi inwestycjami stoją też małe pieniądze i sposób ich dzielenia. Dla przykładu grupa Satus ma fundusz VC o kapitalizacji 50 mln zł. To mniej niż na rynku globalnym inwestują fundusze seed capital. Teoretycznie takie pieniądze mogłyby wystarczyć, bo rozwinięcie projektu w Polsce jest wciąż mniej kosztowne niż na zachodzie Europy. Ponieważ jednak fundusze inwestują w wiele projektów, przez to każdemu dają niewiele. Na sprawdzenie, jak spółka da sobie radę na rynku, trzeba wydać około miliona złotych. Ale żeby zabrać się za duży projekt, potrzebne są dużo większe środki. – Jeśli mamy fundusz 50 mln i inwestujemy po 1–2 mln, a nagle mamy projekt, w który trzeba zainwestować 6 mln, to dla nas jest za duże ryzyko. On może nam położyć cały portfel – tłumaczy założyciel grupy Satus.

Bo inwestor chciał za dużo

Ale firmy zwracają uwagę na inny element – to nie tylko początkujący przedsiębiorcy są niedojrzali. Niedojrzali bywają też sami inwestorzy i ich oczekiwania względem start-upów. – Rozmawialiśmy z kilkoma funduszami. Z jednym negocjacje były zaawansowane i mieliśmy przygotować budżet – mówi Bogumiła Matuszewska z drOmnibusa. – Musieliśmy wpisywać do budżetu, że za trzy lata kupimy trzy krzesła, i przesyłać linki do tych krzeseł. Wszystko było z góry restrykcyjnie określone. Wiedzieliśmy, że w początkującej firmie wszystko cały czas się zmienia, dlatego nie możemy pozwolić sobie na partnera, który od początku wymaga od nas takich deklaracji – opowiada.

Choć inwestorzy deklarują chęć podjęcia ryzyka, to już nie są tak chętni, by wcielić swoje słowa w czyn. Zamiast wchodzić w wysoce ryzykowny projekt tworzenia nowego leku, wolą przejąć fabrykę gwoździ; zysk przyjdzie szybciej, a ryzyko jest nieporównywalnie mniejsze. – Wcześniej nie było wystarczającej woli wśród inwestorów, żeby wchodzić w projekty innowacyjne. Zwłaszcza że do wyboru były i ciągle są alternatywne inwestycje. To kwestia strategicznej decyzji funduszu, jaki chce mieć profil inwestycyjny – mówi Władysław Halbersztadt, współzałożyciel grupy INVESTIN. – W Stanach Zjednoczonych głównym oparciem funduszy jest kapitał prywatny. Prywatni inwestorzy mogą podjąć nieporównywalnie większe ryzyko i potrafią zarządzać nim dzięki swojej wiedzy, doświadczeniu w branży, kontaktom. W Polsce nie ma wielu takich inwestorów, a inwestorzy instytucjonalni nie mogą podejmować tak wysokiego ryzyka – tłumaczy Barbara Nowakowska z Polskiego Stowarzyszenia Inwestorów Kapitałowych.

Bo nie ma rynku

Najważniejszy powód słabości rynku VC w Polsce to jego krótki wiek. Tak naprawdę powstał dopiero kilka lat temu. Stworzyły go unijne dotacje rozdawane hojną ręką przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości i Krajowy Fundusz Kapitałowy (KFK). Fundusze same przyznają, że bez tych środków nie mogłyby istnieć. Jednocześnie wpadły w pułapkę wymogów formalnych, jakie szły za publicznymi pieniędzmi: rozrost biurokracji, ciągnące się tygodniami procedury, zakaz współinwestowania funduszy. – Mamy u siebie taki projekt: część technologii została wytworzona z dotacji, dlatego firma musiała utworzyć z nami drugą spółkę, bo fundusz, tak jak my finansowany z PARP, nie mógł zainwestować w istniejącą spółkę, tylko musiał tworzyć nową. Potem, żeby dwa fundusze finansowane z KFK chciały zainwestować w tę technologię, trzeba było powołać dwie kolejne spółki, bo KFK nie zgadzało się na współinwestycje funduszy. Wobec tego w jednym projekcie mamy cztery spółki. Technologią zainteresowali się inwestorzy z USA. Dopóki nie wyprostujemy struktury w tej firmie, nie wejdą w nią. Stracimy na to kilka miesięcy – opowiada Bielówka.

Rozwój polskich innowacji blokuje też słabo rozwinięty cały ekosystem gospodarczy. Wiele pomysłów na biznes dotyczy segmentu „business to business”, czyli produktów dla innych przedsiębiorstw. Nawet jeśli fundusz pomoże stworzyć technologię, to musi czekać, aż stworzy się dla niej rynek. Innowacyjne start-upy są uzależnione od pozostałych graczy – od otwartości korporacji, ich procesów decyzyjnych, szybkości transferu technologii ze spółek matek. Wprawdzie fundusze próbowały obejść ten problem, wysyłając obiecujące pomysły na lepiej rozwinięte rynki, najczęściej do Doliny Krzemowej, ale ta metoda się nie sprawdziła. Tylko nieliczni przedsiębiorcy odnieśli tam sukces. Większość wróciła na tarczy z poleceniem dopracowania biznesu w kraju. I tak koło się zamyka.

W Polsce nie ma ciągłego łańcucha finansowania. Firmy dostają mały zastrzyk gotówki, a potem jest dziura. Tego problemu nie rozwiążą same fundusze. One też muszą mieć kapitał. Ważne żeby był to kapitał publiczno-prywatny – mówi Nowakowska. Duże nadzieje fundusze wiążą z nowymi działaniami Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Rodzina programów Bridge ma, jak wierzą inwestorzy, zapełnić luki, które dziś są w systemie: pomóc w przygotowaniu projektów, ściągnąć do kraju zagranicznych inwestorów, usunąć zbędną biurokrację. Czy te oczekiwania zostaną spełnione, okaże się przy pierwszych inwestycjach.

Na razie inwestorzy mogą cierpliwie czekać. Podobno zbliżamy się do momentu, gdy zaczniemy zarabiać na polskich spółkach innowacyjnych. – Fala jest wciąż niska, ale za chwilę będą z niej wyskakiwać spółki, które powinny odnosić sukces globalny – mówi Krzysztof Bełech. Jak zapewniają fundusze, fala ma pojawić się za rok, może za dwa lata.

Polityka 17.2015 (3006) z dnia 21.04.2015; Nauka; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Nadciąga fala"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną