System wizyt u lekarza jest po prostu „chory”. Wprowadzone przez Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ) limity zawarte w kontraktach powodują, że kolejki do przyjęć w szpitalach stają się makabrycznie długie, a pod koniec roku dostanie się do specjalisty „graniczy z cudem”. Jeśli NFZ nie będzie płacił szpitalom za tzw. „nadwykonania”, czyli pacjentów przyjętych ponad limity zawarte w kontraktach, kolejki do specjalistów będą jeszcze dłuższe, bo szpitale nie będą już ryzykować i przyjmować pacjentów „ponadlimitowych”.
Dyrektorzy szpitali są między młotem a kowadłem. Z jednej strony muszą dbać o zdrowie i życie pacjentów, a z drugiej nie mogą zadłużać placówek. Nie wiem czy dobrym rozwiązaniem było powołanie do życia NFZ, ale jeśli już to NFZ powinien podlegać merytorycznie ministerstwu zdrowia i być zobowiązany do uwzględnienia opinii Konsultantów Krajowych. W szczególności powinno się zaniechać praktyki limitowania leczenia chorób prowadzących do inwalidztwa lub skracających życie. Niedopuszczalne jest nieuwzględnianie w refundacji metod diagnostycznych lub terapeutycznych.
Kolejnym pomysłem jest wprowadzenie (dla osób wyrażających taką chęć) częściowej odpłatność procedur, na które szpital wykorzystał przyznane w kontrakcie z NFZ limity. Jeżeli limity wykonywania procedur medycznych muszą istnieć (a obawiam się, że tak), to szpital mający kontrakt z NFZ po wyczerpaniu limitu na daną procedurę powinien mieć możliwość, do czasu uzyskania limitu na kolejną pulę procedur, wykonać ją odpłatnie u pacjentów zgłaszających taka wolę.