Obietnica tanich mieszkań, mocno eksponowana w programie wyborczym PiS, nie wyszła na razie poza ogólnikowe deklaracje. – Narodowy program budowy mieszkań przedstawimy za kilka miesięcy – zapowiedział w styczniu minister infrastruktury i budownictwa Andrzej Adamczyk. Przy okazji ujawnił, że mogą znaleźć się w nim także takie rozwiązania, jak kasy mieszkaniowe i ulgi budowlano-remontowe, wracające po latach w nowej odsłonie.
Projektem sztandarowym jest budowa czynszówek, w których koszt metra kwadratowego nie przekroczy 3 tys. zł. Mówił o tym Jarosław Kaczyński, a prezesowi PiS się nie odmawia. Jest to możliwe, ale pod kilkoma warunkami.
Projekt pilotażowy
Koszt budowy mieszkania o skromnym standardzie w ostatnim kwartale 2015 r. wynosił średnio 2,5 tys. zł za metr, a w województwach o dużym bezrobociu był o 100–200 zł niższy (według Sekocenbudu, który od lat analizuje koszty budownictwa w Polsce). Tyle trzeba wydać na samą budowę. Tymczasem w cenie mieszkania są także koszty działki, dokumentacji, marketingu i marża dewelopera szacowana przez NBP średnio na 18 proc. Jeśli radykalnie ograniczy się te wydatki, można rzeczywiście budować tanio. W praktyce owo ograniczenie oznacza, że pozabudowlane koszty poniesie ktoś inny. Pierwszym i na razie jedynym kandydatem jest państwo.
– Mamy dużo niewykorzystywanych państwowych gruntów, które można przeznaczyć pod budownictwo mieszkaniowe – twierdzi wiceminister infrastruktury i budownictwa Kazimierz Smoliński, odpowiedzialny w resorcie za sprawy mieszkaniowe. Przykładem nienadająca się do uprawy ziemia Agencji Nieruchomości Rolnych. Albo tereny PKP SA, które kolei nie są potrzebne, a na przetargach rzadko udaje się je sprzedać.