Na ironię losu zakrawa, że upadła właśnie SKOK nosiła jakże patriotyczną nazwę Polska. Przez lata kasy przekonywały nas, że polski kapitał będący ich podstawą to gwarancja bezpieczeństwa pieniędzy. Lepiej im powierzać swoje oszczędności niż tym okropnym, zachodnim bankom, transferującym zyski za granicę.
Tymczasem okazało się, że nawet najbardziej polski pieniądz nie pomoże, gdy interesy próbują robić ludzie, którzy powinni trzymać się z dala od zarządzania pieniędzmi innych.
Bankructwo SKOK Polska nie zachwieje naszym systemem finansowym, bo było w niej niespełna 200 mln zł. Czyli mniej więcej tyle co w niedawno upadłej SKOK Kujawiak. Jednak trudno się cieszyć, że tym razem nie mamy takich kłopotów jak z dwoma poprzednimi bankructwami SKOK Wspólnota i przede wszystkim SKOK Wołomin. Niepokoi zwłaszcza fakt, że według KNF większość innych kas też jest w złej sytuacji finansowej. A skoro zostało ich na rynku jeszcze prawie pięćdziesiąt, serial o kłopotach SKOK może mieć jeszcze wiele odcinków. Nie ma też co liczyć, że kolejne kasy będą ratowane przez banki, bo te mają dziś na głowie tyle problemów, że już nie chcą pomagać, nawet kuszone dopłatami z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Poprzedni rząd postanowił objąć klientów SKOK systemem gwarantowania depozytów – takim, z jakiego korzystają klienci banków. Z jednej strony zrobił dobrze, bo teraz nie ma paniki, a większość poszkodowanych dostanie całość depozytów (do równowartości 100 tys. euro na osobę) z powrotem.
Jednak równocześnie oznacza to całkowite rozmycie odpowiedzialności. Bo klienci upadłych SKOK korzystają z zasobów Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, na który banki – czyli ich klienci – odkładali przez wiele lat, a kasy wpłacają swoje składki do BFG od niedawna.