Czy po stu dniach rządu Beaty Szydło taka korekta następuje? Odpowiedź na pytanie zależy od tego, komu je zadamy. Bo Polaków pod względem poglądów na gospodarkę można dziś podzielić (z grubsza) na trzy kategorie.
Zdecydowanie najłatwiej mają dziś w Polsce zdeklarowani gospodarczy liberałowie. To znaczy ci, którzy są przekonani, że co jak co, ale gospodarka nam się w III RP udała. Wskazują na utrzymujące się od lat wysokie tempo wzrostu PKB, kilka spektakularnych sukcesów marek made in Poland (Solaris, Comarch) albo na stałą poprawę miejsca Polski w rankingach „Doing Business” Banku Światowego. Recepta liberałów jest prosta: trzymać kurs albo (ewentualnie) tu i ówdzie delikatnie poprawić. Z ich perspektywy takie siły polityczne jak PiS to nic innego jak banda patałachów i wsteczników nierozumiejących wyzwań nowoczesnej zglobalizowanej gospodarki. Tacy liberałowie mają dziś dobry czas. Bo zachowujący się jak słoń w składzie porcelany PiS co rusz dostarcza im okazji do powiedzenia: a nie mówiliśmy?!
Potrzeba gospodarczej korekty
Problem z liberałami polega jednak na tym, że oni są jakby ślepi na jedno oko. To znaczy zdają się nie dostrzegać lub bagatelizować jako propagandę PiS wiele patologii, które pojawiły się w systemie gospodarczym III RP. Wzruszają ramionami na niezdrową niechęć większości Polaków (zwłaszcza lepiej sytuowanych) do dzielenia się swoim bogactwem z resztą społeczeństwa ani nie martwi ich ćwierćopiekuńczość polskiego państwa socjalnego (no, może ewentualnie niesprawność np. służby zdrowia). A nawet jak niektóre patologie wreszcie dostrzegli (plaga prekariatu), to odpowiadali, że takie są wymogi czasów globalizacji, a stabilnie na rynku pracy to już było. Wśród liberałów są oczywiście (znów umownie) różne odcienie.