Agencja ratingowa Moody’s zdecydowała o pozostawieniu polskiego ratingu na poziomie A2. Zmieniła jednak perspektywę kredytową naszego państwa ze stabilnej na negatywną. To dla Polski lepsza wiadomość niż oczekiwano. Ale powodów do radości nie ma.
W ciągu zaledwie kilku dni położenie rządu Beaty Szydło zmieniło się więc o 180 stopni. Jeszcze niedawno pisowscy ministrowie bezlitośnie chłostali swoich poprzedników, oceniając ich w ramach tzw. audytu koalicji PO-PSL. Dziś partia Kaczyńskiego sama stała się przedmiotem audytu. Tyle że ze strony tzw. rynków finansowych, a konkretnie amerykańskiej agencji ratingowej Moody’s.
Oba wydarzenia są wbrew pozorom bardzo podobne. Po pierwsze dlatego, że gdy nowy polski rząd ustawia się w pozycji audytora poczynań swoich politycznych oponentów, to dla każdego jest przecież jasne, że daleko tu od bezstronności. Ale i oceny analityków agencji takich jak Moody’s trudno nazwać w pełni obiektywnymi. Zbyt często agencjom ratingowym zdarzało się już podejmować decyzje błędne i krótkowzroczne. Trzeba też pamiętać, że agencje takie jak Moody’s patrzą na gospodarkę z wąskiego punktu widzenia prywatnych inwestorów.
Podobna jest w gruncie rzeczy również dynamika obu wydarzeń. Dla nikogo nie ulega przecież wątpliwości, że przy okazji audytu PiS nie chodziło o wszczęcie jakiejś zasadniczej debaty na temat stanu państwa. Tylko o pogrążenie politycznej konkurencji. Również agencje ratingowe (w styczniu S&P, a teraz Moody’s) nie ukrywają, że obniżka ocen polskiej wiarygodności kredytowej dotyczy nie tylko stanu gospodarki, lecz również niepokojących posunięć politycznych (wygaszenie Trybunału, ręczne sterowanie prokuraturą, sądownictwo).
W uzasadnieniu swej decyzji Moody’s była trochę bardziej merytoryczna niż S&P. Wyraziła zaniepokojenie brakiem równowagi pomiędzy ubytkami fiskalnymi (500 plus, intencja obniżki wieku emerytalnego, podwyżka kwoty wolnej) a przychodami (a więc problemami, które ma PiS z wprowadzaniem nowych podatków i uszczelnianiem systemu). Niemniej i u Moody’s pojawił się wątek polityczny. A więc obawa, że PiS rozregulowuje mechanizm demokratyczny.
Kolejną zbieżnością jest reakcja ocenianych. Pewne jest bowiem, że PiS zareaguje na decyzję Moody’s tak samo, jak PO i PSL reagowały na wynik pisowskiego audytu. Będą udawali, że oskarżenia pod ich adresem nie mają żadnego znaczenia i są absurdalne. Ale to nie będzie prawda (i tu dochodzimy do podobieństwa numer cztery). Bo efekty obu tych wydarzeń są i będą bardzo realne. Audyt sprawia, że spora część dzisiejszej opozycji będzie musiała się w przyszłości gęsto tłumaczyć (choćby z tego, po co podsłuchiwała dziennikarzy). Z powodu obniżonej perspektywy (a wcześniej ratingu) PiS będzie trudniej rządzić. Bo odkąd wzięli władzę, pogorszyły się warunki, na których polski rząd pożycza pieniądze od rynków finansowych (czyli w praktyce sprzedaje papiery dłużne). Nie jest to oczywiście koniec świata. Ale nie ma też powodów do radości.
Partia Kaczyńskiego, która zaczynała ten tydzień w roli oskarżycieli (audyt) kończy go na cenzurowanym. I bardzo słusznie. Bo to PiS zdecydował, jakie będą priorytety ich rządowych działań. To mógł być przecież gabinet Szydło, Morawieckiego i Streżyńskiej. Mógł iść drogą korekty kursu poprzednich gabinetów i przeprowadzić te sensowne reformy, które zapowiadał w kampanii: a więc rozbudować świadczenia socjalne dla traktowanych dotąd po macoszemu najuboższych, wzmocnić pozycję pracownika oraz opodatkować banki i sklepy wielkopowierzchniowe. Ten PiS mógłby nawet zabrać się za rozbrajanie bomby kredytów walutowych. I włos by im z głowy nie spadł. Również dlatego, że nie ma dziś na świecie zbyt wielu dobrych miejsc, gdzie wielcy finansowi gracze mogą bezpiecznie parkować swoje kapitały. Wiedzą o tym również agencje ratingowe.
Ale PiS zdecydował inaczej. Stał się rządem Ziobry i Macierewicza. Uwikłał się w spór o Trybunał i forsuje niepokojące ustawy o policji, prokuraturze i sądach. Kompletnie nie umiał też zadbać o osłonę swoich poczynań za granicą. Nie umiał zapobiec temu, by w świat poszła opowieść o PiS budującym nad Wisłą państwo autorytarne. Dlatego wina za obniżkę polskiej wiarygodności kredytowej spada właśnie na Prawo i Sprawiedliwość. Niemal w całości.
Elementarne uczciwość nakazuje, by w całym tym obrazie uwzględnić również opozycję. Oczywiście zdecydowanie na obrzeżach niż w jego centralnym punkcie. Ale jednak. I nie chodzi już nawet o to, kto dał PiS pretekst do skoku na Trybunał Konstytucyjny. Tylko raczej o kiełkujące w obozie antyPIS (zwłaszcza w jej partyjnej części) przekonanie, że ostry konflikt polityczny o demokrację służy budowaniu wyrazistości. Co niestety oddala nas od perspektywy jego zażegnania.
A przecież jeżeli mamy wyciągnąć z decyzji agencji Moody’s jakieś wnioski, to właśnie takie, by polski spór polityczny trzymać w pewnych akceptowalnych dla zachodniego świata demokratycznych ramach.