Hurra, ten rower umie też skręcać!
Hurra, ten rower umie też skręcać! Belgia nie zgadza się na CETA
Udany sprzeciw wobec TTIP i CETA upodabnia nas do rowerzysty, który właśnie odkrył, że zamiast dramatycznie wpaść w przepaść, może po prostu… skręcić.
Oj, będzie w mediach sporo lamentu. Jedni spróbują nas więc przekonywać, że CETA idzie do zamrażarki tylko przez obstrukcję maleńkiej Walonii. Bo wszyscy chcieli jechać prosto i tylko jakaś – pożal się Boże – autonomiczna społeczność francuskojęzycznych Belgów skręciła nam kierownicę w bok.
Tylko że to bzdura na (nomen omen) resorach. Bo powiedzmy sobie szczerze: władze Walonii tylko powiedziały głośno to, co szeptano od miesięcy. Że CETA, a wcześniej TTIP, są przedkryzysowym dinozaurami. Oparto je na anachronicznym przekonaniu, że więcej liberalizacji handlu międzynarodowego i więcej wolności dla kapitału jest ZAWSZE dobrą wiadomością. Tyle że dziś nawet na bogatym Zachodzie widać doskonale, że oparta wyłącznie na wolnym rynku globalizacja przenosi bardzo wymierne koszty społeczne: owszem, kapitał świetnie na niej zarabia, ale odbywa się to kosztem słabszych grup społecznych, rynków pracy i mechanizmów państwa opiekuńczego. I taka linia argumentacji nie jest jakimś walońskim „widzi mi się”. W ten sposób rozumuje dziś spora część obywateli wszystkich krajów członkowskich UE. Z Polską włącznie, co pokazał rodzący się w ostatnich miesiącach ruch protestu przeciw TTIP/CETA.
Inni będą nas z kolei przekonywać, że zapaść CETA to dowód, że w zachodnim świecie narasta fala straszliwego protekcjonizmu. Który ani chybi doprowadzi wkrótce do nowej wojny światowej. Albo przynajmniej destrukcji Unii Europejskiej.
Ta wizja na kilometr pachnie jednak szantażem. Bo zakłada, że integracja europejska i transatlantycka muszą przebiegać WYŁĄCZNIE według logiki neoliberalnej. Czyli muszą dawać kolejne przywileje wielkiemu kapitałowi i odbierać kolejne uprawnienia rządom narodowym.