A przecież nie ma nic dziwnego w zamykaniu nierentownych czy wręcz bankrutujących kopalń – to zwykłe prawo rynku. Zło tkwi we wcześniejszych obietnicach wyborczych, że żadna z węglowych kopalń nie zostanie zlikwidowana.
Górnicy zaczynają przypominać – choć w nieśmiałych jeszcze protestach – że PiS wygrał wybory, przynajmniej na Śląsku, na kłamstwie węglowym. Zwycięska partia słowa dotrzymała tylko w jednym przypadku: kopalni „Brzeszcze” w Brzeszczach, przejętej przez „Tauron”, gdzie mieszka pani premier Beata Szydło i gdzie przez kilka lat w tym górniczym miasteczku sprawowała rządy.
Za to pod nóż idą na pierwszy ogień „Makoszowy” z Zabrza i „Krupiński” z gminy Suszec k. Jastrzębia-Zdroju. Właśnie stojąc na tle „Makoszów”, przyszła premier kładła się Rejtanem i zapewniała niczym, nie przymierzając, sam Rydz-Śmigły, że jej partia nie odda nawet guzika od górniczego munduru. Że odmieni losy tej kopalni, znajdzie dla niej inwestora, podczas gdy wraży górnikom rząd PO–PSL skazał ją na likwidację.
Górnicy mają spracowane ręce i dobrą pamięć.
Spółki skarbu państwa wydają miliardy
W kopalni „Makoszowy” próbowali niedawno na dole zorganizować protest, mówiło się nawet o głodówce. Szybko jednak spasowali i wyjechali na powierzchnię, kiedy dotarła do nich wieść, że ci najbardziej pamiętliwi mogą się pożegnać z robotą w innych węglowych spółkach. Bowiem załogi zamykanych kopalń otrzymały gwarancje słowne i na piśmie, że wszyscy chętni znajdą pracę. Mogą też korzystać z tzw. osłon socjalnych, choćby jednorazowych odpraw lub urlopów górniczych, jeżeli do emerytury zostało im kilka lat.