Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Kraj cudów

Czy wolny rynek wygra z centralnie sterowaną konkurencją?

PiS chce stworzyć państwowego czempiona w branży spożywczej. PiS chce stworzyć państwowego czempiona w branży spożywczej. Piotr Płaczkowski / Reporter
O tym, kto ma wygrać w rynkowej konkurencji, chcą dziś decydować politycy i urzędnicy. Żegnamy wolny rynek. Nadeszły czasy konkurencji centralnie sterowanej.
Wicepremier Morawiecki ma wobec reguł konkurencji mieszane uczucia. Jest za, a nawet przeciw.Krystian Maj/Forum Wicepremier Morawiecki ma wobec reguł konkurencji mieszane uczucia. Jest za, a nawet przeciw.

Decyzje zapadają na najwyższych szczeblach władzy. Wygrywać mają wielkie państwowe czempiony oraz mały i średni polski biznes prywatny. – To element planu Morawieckiego, który chce go realizować, wspierając te dwie grupy polskich firm. Takie wsparcie wiąże się w większym lub mniejszym stopniu z ograniczaniem reguł konkurencji – wyjaśnia dr Piotr Semeniuk, specjalista prawa konkurencji, starszy analityk POLITYKI INSIGHT.

Bitwa o handel

Niektóre decyzje o zmianie reguł konkurencji sformułowano jeszcze w programie wyborczym PiS. Jedna z ważnych obietnic dotyczyła handlu. Chodziło o to, by z dużymi sieciami handlowymi, głównie zagranicznymi, mogli wygrywać przedstawiciele drobnego polskiego handlu. To był pomysł podpatrzony na Węgrzech i suflowany przez doradców, którzy tłumaczyli, że właściciele małych sklepów to liczny, żelazny elektorat PiS. Okażą wdzięczność i zza lady będą agitować za władzą.

Nadziei nie kryli sami przyszli beneficjenci. Dlatego realizację tej obietnicy rozpoczęto niemal na drugi dzień po wyborach. Duży handel miał płacić duży podatek, a drobny niewielki albo wcale. To się drobnym podobało. Dzięki temu miało nastąpić wyrównanie konkurencji, a 4 mld zł z podatku miało dofinansować program 500 plus.

Kiedy w Polsce rodził się podatek hipermarketowy, przechrzczony na podatek od sprzedaży detalicznej, Węgrzy musieli się ze swojego wycofać. Komisja Europejska stwierdziła, że każdy kraj może opodatkowywać handel, jak chce, ale warunki dla wszystkich muszą być równe. Jeśli duży płaci, a mały nie, to znaczy, że mały dostaje pomoc publiczną. A pomoc publiczną, jeśli dostało się bezpodstawnie, trzeba oddać.

Polski pomysł był podobny do węgierskiego, a na dodatek w trakcie sejmowej dyskusji przedstawiciele resortu finansów oficjalnie mówili, że chodzi o przyłożenie zachodnim sieciom handlowym. To oznaczało przyznanie się do dyskryminacji kapitału ze względu na pochodzenie, czyli naruszenie fundamentów prawa UE. Komisja zażądała zawieszenia podatku i zagroziła postępowaniem przed trybunałem w Luksemburgu. Podatek został zawieszony, padła jednak zapowiedź, że to Polska pozwie Komisję Europejską do trybunału. Bo PiS z obietnic wyborczych tak łatwo się nie wycofuje. Wymyśli jakieś lepsze rozwiązanie, które wejdzie w życie od początku 2017 r. Choć termin minął, nie słychać o skardze do Luksemburga ani o nowym projekcie.

Nikt się nie pali do jego tworzenia, bo musiałby to być podatek liniowy płacony przez cały handel. Przyniósłby jakieś wpływy finansowe, ale politycznie raczej straty. Właściciele małych sklepów są już i tak rozczarowani. Na dodatek zezłościł ich wcześniejszy pomysł, by polskie sieci franczyzowe, czyli niezależne sklepy działające pod wspólnym szyldem, kwalifikować tak jak zagraniczne firmy handlowe.

Wygląda na to, że cała sprawa podatku umrze śmiercią naturalną. Nic nie wiem, by ktoś pracował nad kolejnym projektem – mówi Maria Andrzej Faliński, ekspert w dziedzinie handlu, były dyrektor Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. – Mamy wyjątkowo konkurencyjny rynek, na którym polskie firmy nieźle sobie radzą z zachodnimi sieciami. A hipermarkety, które przedstawiano jako największe zagrożenie, same walczą o życie. Większość notuje straty. Ten format handlowy już się przeżył. Polacy wolą dziś robić zakupy w dyskontach albo w małych lokalnych sklepach.

Dr Semeniuk jest nieco innego zdania. – Zachodnie sieci handlowe, dzięki optymalizacji podatkowej, płacą mniejszy podatek CIT. Podatek od sprzedaży detalicznej być może nie byłby złym rozwiązaniem – przekonuje.

Wystawieni do wiatru

Wicepremier Morawiecki ma wobec reguł konkurencji mieszane uczucia. Jest za, a nawet przeciw. Polska potrzebuje przede wszystkim konkurencyjnej gospodarki – deklaruje, ale zaraz dodaje – potrzebujemy zdrowego balansu między konkurencją i kooperacją. I zapowiada „reorganizację procesów gospodarczych”.

Ta reorganizacja toczy się na wielu odcinkach. Jeden z nich obsługuje minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. Jego pomysł to rolnictwo oparte na małych gospodarstwach (temu służy zablokowanie handlu ziemią) oraz niewielkich polskich firmach przetwórczych. Dlatego minister przeforsował ustawę „o przeciwdziałaniu nieuczciwemu wykorzystywaniu przewagi kontraktowej w obrocie produktami rolnymi i spożywczymi”.

To tajna broń ministra. Niedawno podpisana ustawa wejdzie w życie w czerwcu. W założeniu ma bronić małych producentów rolnych przed narzucaniem im przez handel i dużych przetwórców niekorzystnych warunków sprzedaży. Ustawa przewiduje dla nich drakońskie kary (do 3 proc. obrotów) m.in. za działania sprzeczne z dobrymi obyczajami. Czy obyczaje są dobre czy nie, będzie decydował i kary wymierzał prezes UOKiK.

Rolnicy, którzy byli zainteresowani przyjęciem ustawy, nie kryją, że liczą, iż za sprzeczne z dobrymi obyczajami w pierwszej kolejności uznane zostaną zbyt niskie ceny, jakie płacą im handlowcy i przetwórcy. Ci zaś deklarują, że jeśli pojawi się ryzyko kar, zrezygnują z bezpośrednich kontraktów z producentami i będą się zaopatrywać przez pośredników. Ucierpią konsumenci, którzy będą musieli zapłacić za usługi kolejnych uczestników łańcucha dostaw.

To dociskanie handlu i dużych przetwórców ma też inny cel. Chodzi o stworzenie miejsca na rynku dla państwowego czempiona w branży spożywczej. Taką rolę miałaby pełnić Krajowa Spółka Cukrowa, która wchodzi na inne niż cukrowy rynki spożywcze. Pojawił się pomysł, by to ona zajęła się skupem produktów rolnych.

Państwowe czempiony mają być zgodnie z planem Morawieckiego kołem zamachowym polskiej gospodarki. Chodzi o to, by nie marnowały energii na walkę z rynkowymi konkurentami. Dlatego rynek jest czyszczony z potencjalnych rywali. Tak np. dzieje się dzisiaj w energetyce. W efekcie kolejni zachodni inwestorzy ewakuują się z Polski, a branża paliwowo-energetyczna przekształca w czysto państwowy monopol. W dziedzinie paliw płynnych Orlen i Lotos kontrolują rynek, podobną pozycję w dziedzinie gazu ma PGNiG.

Najdynamiczniej rozwijająca się dotychczas branża energetyki wiatrowej, w której spory udział mają firmy prywatne, w tym również zagraniczne, jest dziś na skraju upadku. Dostała kilka ciosów i już się raczej nie podniesie: radykalnie ograniczono możliwość budowy wiatraków, a same urządzenia obłożono bardzo wysokimi podatkami. Jednocześnie obniżono przychody z produkcji energii poprzez drastyczny spadek cen zielonych certyfikatów, którymi wynagradzani są wytwórcy energii odnawialnej. Ten spadek to efekt decyzji ministra energii, by elektrownie węglowe wróciły do palenia mieszanki węgla z drewnem, co uznawane jest za formę zielonej energii. W efekcie pojawiła się nadpodaż zielonych certyfikatów pochodzących z elektrowni węglowych.

– Ten rok przesądzi o losie energetyki wiatrowej w Polsce. Spodziewamy się pierwszych upadłości. Przedsiębiorcy zaufali państwu, które ich wystawiło do wiatru. Problem będą też miały banki, bo duża część inwestycji powstała dzięki kredytom – wyjaśnia Wojciech Cetnarski, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. Dodaje, że ciągle słyszą, iż do energii odnawialnej Polska dokłada zbyt dużo. – Tymczasem 7,5 mld zł, które budżet musiał dołożyć do górnictwa, na nikim nie robi wrażenia – mówi.

Walka z wiatrakami to walka w obronie węgla, bo górników denerwuje zielona konkurencja obniżająca zapotrzebowanie na „czarne złoto”. To także walka PiS z konkurencją polityczną, bo wiatraki powstają w gminach wiejskich rządzonych przez PSL. Farmy wiatrowe są tam często głównym podatnikiem. W partii Jarosława Kaczyńskiego panuje przekonanie, że dobijając zieloną energetykę, można dobić konkurenta politycznego spod zielonej flagi.

Skok na lichwę

Na odcinku medycznym zwalczaniem konkurencji zajmuje się minister zdrowia. Decyzja o stworzeniu sieci szpitali ma na celu wyeliminowanie z systemu ochrony zdrowotnej konkurencyjnych szpitali prywatnych. Z kolei projekt „apteka dla aptekarza” ma wesprzeć właścicieli małych aptek przez zablokowanie większych konkurentów. „Proponowane regulacje w długim okresie doprowadzą do ograniczenia produktywności aptek i wyższych marż aptecznych. Inwestycje i podnoszenie standardu usług najlepiej promuje konkurencja, a nie przymusowa monopolizacja” – ostrzegają Rafał Trzeciakowski i Karolina Wąsowska z Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Podobna jak w przypadku aptek walka toczy się dziś na rynku usług doradztwa biznesowego i audytu. Pomysł jest prosty: chodzi o to, by ustawowo ograniczyć możliwość jednoczesnego doradzania i sprawdzania sprawozdań finansowych przez te same firmy. Na celowniku jest wielka czwórka międzynarodowych firm doradczo-audytorskich: PwC, KPMG, EY i Deloitte.

Mniejsze polskie firmy audytorskie liczą, że zablokowanie wielkiej czwórki otworzy im dostęp do dużych klientów. Mogą się jednak przeliczyć, bo duże koncerny, także te kontrolowane przez państwo, jak np. Orlen, muszą się legitymować audytem, pod którym podpisze się firma rozpoznawalna na całym świecie – wyjaśnia prof. Robert Gwiazdowski, specjalista w dziedzinie prawa podatkowego, szef rady Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

Wielka czwórka znalazła się na cenzurowanym, bo politycy PiS jej nie lubią. Być może dlatego, że wśród zatrudnianych ekspertów można znaleźć byłych polityków z poprzednich ekip. Minister energii Krzysztof Tchórzewski zalecił sektorowi energetycznemu, by nie korzystać z pomocy zewnętrznych doradców, a jeśli już, to z tych tańszych, których koszt jest niższy niż 450 zł za godzinę.

Gotowość polityków do sterowania rynkową konkurencją stara się wykorzystać biznes, który liczy, że dzięki temu wsparciu uzyska więcej. Taką okazją stała się ostatnio nowelizacja przepisów antylichwiarskich, która może zlikwidować cały sektor legalnych firm pożyczkowych. – Projekt zakłada między innymi zmianę przepisów ustawy o kredycie konsumenckim, polegającą na zredukowaniu kosztów pozaodsetkowych do 20 proc. w skali roku, w miejsce obecnie obowiązującego limitu 55 proc. A przecież nowe limity dopiero kilka miesięcy temu weszły w życie. Wydaje się, że w praktyce uniemożliwi to działanie firm pożyczkowych, które, nie przyjmując depozytów, muszą pozyskiwać kapitał na udzielanie pożyczek – tłumaczy Anna Dużyńska-Pucha, ekspertka Konfederacji Lewiatan.

Branża firm pożyczkowych przekonuje, że pod hasłem walki z lichwą resort sprawiedliwości chce grupę najmniej zamożnych Polaków wepchnąć w ręce prawdziwych lichwiarzy z kryminalnego podziemia. Ocenia się, że takich osób, niemających zdolności kredytowej i dziś korzystających z firm pożyczkowych, będzie ok. 600 tys. Jednak projekt wzbudził opór wicepremiera Morawieckiego, bo rykoszetem mogą też oberwać banki. Tajemnicą poliszynela jest jednak to, że za zmianami prawa stoi lobby SKOK, które ma nadzieję, że przynajmniej część klientów odebranych firmom pożyczkowym trafi do kas spółdzielczych mających bogatą ofertę pożyczek.

Bujanie w obłokach

Teoretycznie na straży rynkowej konkurencji powinien stać prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, którym od kilku miesięcy jest Marek Niechciał. Ale on nie chce się koncentrować na problematyce konkurencji. Deklaruje, że jego priorytetem jest ochrona konsumentów. Ten urzędnik i ekonomista nie jest specjalistą w dziedzinie prawa konkurencji. Był już wcześniej przez rok szefem UOKiK w czasach pierwszego rządu PiS i stąd jego powrót na to stanowisko. Ale jego prawdziwą pasją jest lotnictwo i modelarstwo, w urzędzie żartują, że chętniej rozmawia na ten temat niż na tematy prawne.

Niechciał dla rządu jest jednak gwarantem, że ze strony UOKiK nie będzie żadnych obstrukcji wobec „reorganizacji procesów gospodarczych” – udzielania pomocy publicznej, tworzenia państwowych monopoli czy monopolistycznych działań państwowych czempionów. W przeszłości prezesom UOKiK zdarzało się blokować tego typu działania, jak np. łączenia Orlenu z Lotosem czy tworzenia monopoli elektroenergetycznych (PGE i Energa).

Pomysły monopolizowania gospodarki sypią się w takim tempie, że nawet Mateusz Morawiecki czasami traci cierpliwość i niektóre próbuje blokować. Zablokował np. pomysł apteki dla aptekarza. Nie zmniejsza to jednak ochoty do kolejnych inicjatyw. Najnowsza to zmiana ustawy prawo pocztowe tak, żeby Poczta Polska miała zagwarantowany monopol na dostarczanie przesyłek sądowych, a jednocześnie została zwolniona z odpowiedzialności za nienależyte wykonanie niektórych usług (np. niedostarczenie zwykłego listu). To koniec przetargów i walki z prywatnymi firmami pocztowymi.

Mateusz Morawiecki zdaje sobie sprawę, że ograniczanie konkurencji obniży tempo wzrostu gospodarczego. Wierzy jednak, że w ten sposób uda mu się przebudować i unowocześnić polską gospodarkę, a także dokonać w niej redystrybucji zysków – przekonuje dr Semeniuk.

Paradoks sytuacji polega na tym, że jednocześnie Morawiecki zapewnia, że dzięki jego planowi polskie firmy będą w stanie skutecznie konkurować na światowych rynkach. Staniemy się więc konkurencyjni dzięki antykonkurencyjnej polityce. Taki mały cud gospodarczy.

Polityka 8.2017 (3099) z dnia 21.02.2017; Rynek; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Kraj cudów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną