Decyzje zapadają na najwyższych szczeblach władzy. Wygrywać mają wielkie państwowe czempiony oraz mały i średni polski biznes prywatny. – To element planu Morawieckiego, który chce go realizować, wspierając te dwie grupy polskich firm. Takie wsparcie wiąże się w większym lub mniejszym stopniu z ograniczaniem reguł konkurencji – wyjaśnia dr Piotr Semeniuk, specjalista prawa konkurencji, starszy analityk POLITYKI INSIGHT.
Bitwa o handel
Niektóre decyzje o zmianie reguł konkurencji sformułowano jeszcze w programie wyborczym PiS. Jedna z ważnych obietnic dotyczyła handlu. Chodziło o to, by z dużymi sieciami handlowymi, głównie zagranicznymi, mogli wygrywać przedstawiciele drobnego polskiego handlu. To był pomysł podpatrzony na Węgrzech i suflowany przez doradców, którzy tłumaczyli, że właściciele małych sklepów to liczny, żelazny elektorat PiS. Okażą wdzięczność i zza lady będą agitować za władzą.
Nadziei nie kryli sami przyszli beneficjenci. Dlatego realizację tej obietnicy rozpoczęto niemal na drugi dzień po wyborach. Duży handel miał płacić duży podatek, a drobny niewielki albo wcale. To się drobnym podobało. Dzięki temu miało nastąpić wyrównanie konkurencji, a 4 mld zł z podatku miało dofinansować program 500 plus.
Kiedy w Polsce rodził się podatek hipermarketowy, przechrzczony na podatek od sprzedaży detalicznej, Węgrzy musieli się ze swojego wycofać. Komisja Europejska stwierdziła, że każdy kraj może opodatkowywać handel, jak chce, ale warunki dla wszystkich muszą być równe. Jeśli duży płaci, a mały nie, to znaczy, że mały dostaje pomoc publiczną. A pomoc publiczną, jeśli dostało się bezpodstawnie, trzeba oddać.
Polski pomysł był podobny do węgierskiego, a na dodatek w trakcie sejmowej dyskusji przedstawiciele resortu finansów oficjalnie mówili, że chodzi o przyłożenie zachodnim sieciom handlowym.