Artykuł w wersji audio
Anna Streżyńska, minister cyfryzacji, musiała się ostatnio wybrać na pocztę. Nie jako minister, ale prywatnie. Jak większość Polaków wyszła wkurzona, czego upust dała na Twitterze: „Pół godz. na poczcie, żeby wyrobić pełnomocnictwo dla męża do odbioru przesyłek. Dostałam karteczkę papieru ze stemplem i numerem pełnomocnika. Po co?”. Potem jeszcze dodała, że za ten papierek musiała zapłacić – bagatela – 26 zł. Pod jej tweetem posypały się komentarze, bo w sprawach poczty każdy ma długi rachunek krzywd. „Pani Minister, na poczcie nadal nie można płacić kartą bankową! O innych absurdach nie wspomnę. Kto rządzi w Polsce od 1,5 roku?” – padło pytanie, na które Streżyńska sentencjonalnie odpowiedziała: „Na poczcie rządzi Poczta”. A na wątpliwość, czy przypadkiem jako minister cyfryzacji nie mogłaby czegoś z tym zrobić, wyjaśniła, że możliwości ma niewielkie.
Na tym nie skończyły się jej kłopoty pocztowe, bo wkrótce pojawił się kolejny tweet: „W zeszłym tygodniu ustanowiłam pełnomocnika do przesyłek sądowych, w tym tygodniu Poczta odmówiła mu wydania, bo na kopercie »do rąk własnych«”. I znów pod jej wpisem posypała się litania pocztowych narzekań. „To wspaniałe, że ministrowie tacy jak @AnnaStrezynska testują OSOBIŚCIE życie zwykłego Polaka, a nie z limuzyny” – pochwalił ją kolega z rządu, wicepremier Jarosław Gowin.
Na Twitterze Streżyńska jest wkurzona, ale oficjalnie zachwycona. „Obecnie Poczta przekształca się w firmę nowoczesną, coraz bardziej niezawodną i doskonałą jakościowo” – mówiła agencji Newseria przy okazji podpisania umowy między Ministerstwem Cyfryzacji a spółką Poczta Polska Usługi Cyfrowe. Umowa dotyczy integracji usług e-administracji, którą tworzy Streżyńska z platformą cyfrową Poczty Polskiej Envelo (portal oferujący dziś niektóre usługi pocztowe w wersji cyfrowej). Zdecydowano, że obywatel chcący załatwić sprawy urzędowe za pośrednictwem sieci, najlepiej jeśli skorzysta z e-poczty. Docelowo państwo ma być w urzędowym kontakcie z obywatelem za pośrednictwem Portalu Rzeczpospolitej dostępnego w ramach pocztowego serwisu Envelo.
Każdy, kto naczekał się przed okienkiem pocztowym, z odwiecznym długopisem na sznurku i butelką cieknącego kleju, gdzie terminal do obsługi kart płatniczych jest najnowszą zdobyczą techniki (nie wszędzie jeszcze dostępną i nie zawsze działającą), zapewne drży na myśl, jak będzie wyglądało takie cyfrowe okienko, w którym ma załatwiać wszystkie urzędowe sprawy. Czy nie trzeba będzie wcześniej w tradycyjnym okienku zdobyć karteczki ze stemplem?
Zbigniew Baranowski, rzecznik Poczty Polskiej, przekonuje, że te karteczki ze stemplem i inne problemy, których ofiarą padła pani minister, nie zostały wymyślone przez pocztowców. To wszystko wymogi ustawowe, do których PP musi się stosować. – Każdą przesyłkę z adnotacją „do rąk własnych” pocztowcy mogą wydać tylko i wyłącznie adresatowi – tłumaczy Baranowski.
Prezes poczt i telegrafów
Anna Streżyńska nie tak dawno, jeszcze jako prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, chciała demonopolizować rynek, wymuszając na Poczcie Polskiej, by udostępniła swą infrastrukturę innym operatorom. W przypadku firm telekomunikacyjnych taki zabieg jej się udał, ale z Pocztą nie wyszło. Dziś o demonopolizacji można zapomnieć, bo jedną z obietnic wyborczych PiS stało się przywrócenie monopolu. Nowelizacja Prawa Pocztowego jest już w Sejmie. Najważniejsza zmiana przewiduje przyznanie Poczcie Polskiej wyłącznego prawa do obsługi urzędowych przesyłek poleconych w postępowaniach sądowych i administracyjnych.
To była jedna z obsesji Jarosława Kaczyńskiego, dla którego państwowa poczta jest symbolem niezależnego bytu państwowego. Jak armia. Wspominał, że kiedyś w rządach wielu krajów było stanowisko ministra poczt i telegrafów i nikomu nie przychodził do głowy pomysł, żeby państwowa poczta z kimkolwiek miała konkurować.
Tymczasem Unia Europejska liberalizuje pocztowy rynek, dopuszczając prywatną konkurencję. Rywalizacja zaczęła się od paczek, którymi skutecznie zajęły się firmy kurierskie, w tym wielkie międzynarodowe koncerny. Poczta Polska błyskawicznie utraciła większość tego najbardziej lukratywnego, a na dodatek szybko rosnącego, rynku.
W przypadku małych paczek i listów zachowała monopol, który od 2012 r. był systematycznie ograniczany poprzez redukowanie limitów wagowych przesyłek zastrzeżonych wyłącznie dla niej. Konkurenci te ograniczenia sprytnie obchodzili, sztucznie dociążając listy blaszkami, co prowadziło do stałych konfliktów. Choć zabieg był kosztowny, prywatni operatorzy byli w stanie zaoferować niższą cenę i jeszcze wyjść na swoje. Walka toczyła się o obsługę korespondencji masowej, czyli tej, którą wysyłają banki, operatorzy telekomunikacyjni, energetyczni, gazowi itd.
Poczta Polska ponosiła straty, narzekając, że rywale spijają śmietankę, a na nią spada ustawowy ciężar świadczenia usług powszechnych, utrzymywania sieci placówek i skrzynek pocztowych. A to w wielu przypadkach jest nieopłacalne. Ludzie piszą coraz mniej tradycyjnych listów, korespondencja przenosi się do internetu, nawet wyciągi bankowe i faktury dostarczane są coraz częściej w formie elektronicznej. To sytuacja, z którą boryka się większość narodowych operatorów pocztowych w krajach UE. Dlatego problem deficytu związanego ze świadczeniem usług powszechnych rozwiązywany jest albo przez dotacje budżetowe, albo przez opłaty nakładane na alternatywnych operatorów pocztowych.
Awizo w rybnym
W Polsce ważnym źródłem dochodów dla PP była administracja publiczna oraz sądy i prokuratura ustawowo zobowiązane do prowadzenia papierowej korespondencji. Dlatego kiedy w 2013 r. sądy oraz prokuratura, szukając oszczędności, postanowiły skorzystać z liberalizacji rynku pocztowego i ogłosiły przetarg na obsługę korespondencji, zapanowała konsternacja. Najniższą cenę zaproponowało konsorcjum dwóch prywatnych operatorów, Polskiej Grupy Pocztowej oraz InPostu (wkrótce się połączyli) we współpracy z Ruchem, dysponującym siecią kiosków. Za dwuletnią obsługę sądów i prokuratur PGP/InPost zażądały 500 mln zł. Cena Poczty Polskiej była o 80 mln zł wyższa.
Tak wybuchła wojna, która trwa do dziś. Początkowo brali w niej udział nie tylko pocztowcy, ale cała Polska. Wiele osób było zszokowanych na wieść, że muszą odbierać korespondencję sądową nie tylko w kioskach Ruchu, ale i w innych dość egzotycznych miejscach (np. w sklepie rybnym). Prywatny operator przekonywał, że większość przesyłek jest i tak dostarczana do rąk własnych, a niebawem wdrożył system elektronicznego potwierdzenia odbioru (EPO), który pozwala sądom na szybkie sprawdzenie, czy korespondencja dotarła do adresata.
Poczta domagała się unieważnienia przetargu, a dla polityków opozycyjnego PiS przetarg pocztowy i odbieranie korespondencji w kioskach stały się symbolem Polski w ruinie i zamachem na majestat Rzeczpospolitej. Padła obietnica, że po wygranych wyborach to się zmieni. Przetarg nie został unieważniony, choć sprawą zajęła się NIK, a wielu sędziów długo miało zastrzeżenia do pracy InPostu.
– System uznawania przesyłek za doręczone opiera się m.in. na zaufaniu do rzetelności, sumienności operatora pocztowego. Uznanie przesyłki za doręczoną rozpoczyna lawinę zdarzeń: wydanie wyroku zaocznego z nadaniem mu klauzuli wykonalności, po którym następuje egzekucja, którą niejednokrotnie dość trudno zatrzymać – wyjaśnia sędzia jednego z warszawskich sądów. Dodaje, że w przypadku InPostu tego zaufania często brakowało. Jednak ze statystyk Sądu Apelacyjnego w Krakowie, który jest stroną pocztowego kontraktu reprezentującą cały wymiar sprawiedliwości, nie wynika, by jakość wykonywania zadań przez prywatnego operatora była zła. Pośrednim dowodem może być fakt, że kontrakt był realizowany nieco dłużej, niż pierwotnie zakładano. Szokujące początkowo rozwiązania InPostu sama Poczta Polska też zresztą zaczęła naśladować: ona także korzysta przy dystrybucji paczek z kiosków Ruchu i stacji Orlen.
Odwrócone role
Kiedy ogłoszono kolejny przetarg na obsługę sądowej korespondencji na następne trzy lata, Poczta Polska postanowiła zagrać ostro i przelicytować konkurenta. Zwłaszcza że ten zaczął popadać w finansowe kłopoty. InPost należy do grupy kapitałowej Integer.pl, giełdowej spółki kuriersko-pocztowej, stworzonej przez Rafała Brzoskę.
Integer szybko się rozwijał, bo inwestorzy giełdowi uwierzyli w geniusz Brzoski, który oczarował ich swoimi innowacyjnymi projektami. Zwłaszcza paczkomatami, czyli zautomatyzowanym systemem doręczania paczek. Automaty paczkowe pojawiły się w wielu krajach. Polski biznesmen nie wziął jednak pod uwagę, że poza samymi urządzeniami trzeba mieć sprawny system logistyczny i osiągnąć efekt skali. A to nie jest proste i tanie. Ostatecznie przeinwestował i dziś ma problemy, z których być może wybawi go amerykański fundusz inwestycyjny Advent.
Brzoska nie mógł się wdawać w wojnę cenową z Pocztą Polską, bo dostarczanie listów przynosiło spółce straty. Szansą było przedłużenie kontraktu sądowego. InPost za trzyletnią obsługę sądów chciał 475 mln zł, gdy tymczasem Poczta Polska zaproponowała 293 mln zł. I ona oczywiście wygrała, dzięki czemu już od roku obsługuje sądową korespondencję.
Nagle role się odwróciły, bo to Brzoska oskarża dziś głośno państwowego konkurenta o dumping cenowy. Przekonuje, że Poczta Polska gotowa jest dostarczać przesyłki poniżej kosztów, bo za list polecony sądy zapłacą ok. 0,95 zł, a zwykły obywatel za taki sam musi zapłacić 5,20 zł. – Dla nadawców ekspediujących znaczną liczbę przesyłek mogą być stosowane taryfy specjalne, niższe niż obowiązujące w przypadku usług powszechnych. Nie ma możliwości stosowania cen dumpingowych – przekonuje Zbigniew Baranowski. Poczta Polska złożyła atrakcyjną i rynkową ofertę, a cena była efektem restrukturyzacji, jaka zaszła w ostatnich latach w spółce. To oficjalne stanowisko państwowej firmy.
Zrzutka na listonosza
Jeśli Poczta Polska jest w stanie wygrywać z prywatną konkurencją w normalnej grze rynkowej, to po co jej monopol? Tymczasem uzasadnienie do projektu nowego Prawa Pocztowego jest oparte na argumencie, że trzeba coś zrobić, by przypadek InPostu więcej się nie powtórzył. Jedynym sposobem jest przyznanie Poczcie Polskiej monopolu na obsługę listów poleconych wysyłanych przez administrację i sądy. Wiele wskazuje, że projekt ustawy jest po prostu autorstwa Poczty Polskiej.
Tajemnicę zdradza dołączona do projektu symulacja przychodów Poczty, jakie ta spodziewa się osiągnąć po wprowadzeniu monopolu. Jeśli zgodnie z obecnym kontraktem na obsługę sądów Poczta rocznie inkasuje ok. 80 mln zł, to po jego zakończeniu cena wzrośnie do... 339,4 mln zł. Ponadczterokrotnie!
Jeśli ktoś ma wątpliwości, jak działa monopol, to Poczta pokazuje to znakomicie. Za obsługę korespondencji administracji publicznej zainkasuje w tym roku jeszcze 582 mln zł, ale w przyszłym roku, dzięki nowej ustawie, kwota ta wzrośnie do 1,165 mld zł. Za co takie gigantyczne pieniądze? „Poczta Polska może zapewnić administracji publicznej samorządowej lepsze dotarcie do obywateli. Może skuteczniej wykonywać procesy odbudowy zaufania i poprawy sytuacji nie tylko obywateli, ale dzięki współpracy poprawi się również sytuacja pocztowców. Bardzo istotnym czynnikiem będzie przychylność i odpowiedzialność państwa za stabilny rozwój Poczty Polskiej” – przekonywał w Sejmie Wiesław Włodek, wiceprezes PP.
Zbigniew Baranowski uchylił się od odpowiedzi, skąd bierze się planowany gigantyczny wzrost cen usług pocztowych. Dowiedzieliśmy się, że nad cenami usług niepowszechnych (czyli takich, z jakich korzystają sądy) czuwa prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jest także prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Ale nie widać, by interesowały ich pocztowe podwyżki, bo ceny usług powszechnych już wzrosły: list z 2 na 2,60 zł, priorytet z 2,40 na 3,20 zł, polecony z 4,20 na 5,20 zł. Poczta wyjaśniła, że to skutek tego, że coraz mniej piszemy listów, więc „zmiana cennika ma na celu zapobiegnięcie stratom związanym z malejącym wolumenem wysyłanych listów i poprawę rentowności usługi powszechnej”. Choć listy nie są jedynym źródłem dochodów firmy, która jest właścicielem m.in. Banku Pocztowego, dwóch towarzystw ubezpieczeniowych i funduszu emerytalnego. Ma w ręku potężne źródła dochodów, których nie potrafi skutecznie wykorzystać.
Z Pocztą Polską państwo ma problem jak z państwowym górnictwem. Są potrzebne, ale nie bardzo sobie radzą. Rząd PiS ma na to prostą receptę: zapewnić monopol albo stworzyć system dotacji parapodatkowych. Tak by odbiorcy prądu dokładali do górnictwa, a wszyscy obywatele, jeśli nie chcą pisać listów, dotowali Pocztę Polską poprzez wyższe opłaty sądowe i administracyjne.