Jak bardzo nierówno, żeby było równo?
Jak powinien wyglądać polski system podatkowy
W przeciwieństwie np. do VAT (ok. 10 proc. PKB) ten podatek jest dobrze widoczny – większość podatników PIT wie, ile oddaje fiskusowi. I nawet jeżeli jest to tylko kilkanaście procent ich dochodów, to kwota – szczególnie u tych, którzy dużo zarobili – może być znaczna. Z tej przyczyny zamożni podatnicy uważają, że to na nich nałożono szczególnie wysokie ciężary. To przekonanie jest tyleż rozpowszechnione, co nie odpowiada faktom.
Podatek PIT nie tylko zabiera niewielką część dochodów, ale też praktycznie nie ma w Polsce progresywnego charakteru. Uzasadniona wydaje się hipoteza dalej idąca – podatek ma charakter degresywny (dochody po opodatkowaniu są bardziej nierówne niż przed opodatkowaniem). Samozatrudnieni – jeśli chcą – mogą płacić podatek liniowy o niewysokiej stopie (19 proc.), a ponieważ status samozatrudnionego uzyskać łatwo, to w praktyce ogromna większość zamożnych obywateli (ok. 0,5 mln) płaci podatek liniowy. Takiej przychylności dla najbogatszych nie ma chyba w żadnym innym rozwiniętym kraju.
Zamożni podatnicy, którzy z jakichś względów nie załapują się na liniowy, są mimo to traktowani łagodnie. Inaczej niż w krajach Unii, w Polsce są tylko dwie stawki podatku dochodowego, a ta maksymalna nie jest wysoka – to 32 proc. Praktyczne znaczenie ma też uregulowanie, zgodnie z którym dochody kapitałowe – też inaczej niż w krajach Unii – nie są kumulowane z dochodami z innych źródeł i są obciążone stawką liniową. Nawet gdy ktoś zarobi na giełdzie np. 50 mln zł, to i tak nie podlega opodatkowaniu według drugiej stawki PIT. Ponadto faktycznie uprzywilejowani są wszyscy samozatrudnieni (nawet gdy nie płacą podatku liniowego), bo samodzielnie kalkulują koszty uzyskania przychodu. To w praktyce oznacza realną możliwość zaliczenia do kosztów części wydatków konsumpcyjnych.