Hyundai po raz pierwszy publicznie pokazał nowy model typu FCEV, czyli z ogniwami wodorowymi. To samochód elektryczny, który zamiast ciężkich akumulatorów ma na pokładzie małą elektrownię wytwarzającą energię w procesie utleniania wodoru. W opinii wielu ekspertów tak będzie wyglądała przyszłość motoryzacji, przynajmniej w jej paliwowym wymiarze. Zamiast tankować benzynę albo czekać, aż naładują się akumulatory, błyskawicznie zatankujemy zbiornik sprężonym wodorem i bezszelestnie ruszymy w drogę, zostawiając za sobą obłoczek pary wodnej, uboczny efekt pracy ogniw paliwowych.
Nowy Hyundai wejdzie do sprzedaży na początku przyszłego roku. Będzie to już drugi tego typu model koreańskiej marki produkowany seryjnie. Trudno mu wróżyć wielką karierę, bo paliwo wodorowe jest na razie drogie i trudne do kupienia. Sprzedają je nieliczne stacje i to w niektórych krajach. Jego produkcja jest kosztowna, a transport i dystrybucja skomplikowane i niebezpieczne.
Wszystko to nie odstrasza firm samochodowych, dlatego przybywa modeli wodorowych. Choć oznacza często, że koncerny muszą same troszczyć się o paliwo dla swoich klientów. Tak jak Toyota, która, chcąc wprowadzić do sprzedaży w Polsce swój wodorowy model Mirai, negocjuje z Orlenem i Lotosem, by zaczęły oferować to paliwo.
– SUV Hyundaia nowej generacji jest prawdziwym przykładem ekologicznego pojazdu przyszłości – zachwyca się Lee Ki-sang, wiceprezes Hyundai Motor Eco Technology Center. Czy samochód wodorowy jest rzeczywiście ekologiczny, pozostaje sprawą dyskusyjną. Wytwarzanie energii elektrycznej w ogniwach wodorowych wprawdzie nie zanieczyszcza środowiska, ale produkcja wodoru już tak. Bo najtańszym źródłem dla jego uzyskania (w stanie molekularnym wodór nie występuje) jest dziś gaz ziemny.