Kodeks pracy to dokument długi i trudny, ale można w nim wyczytać sporo ciekawych rzeczy. W art. 151 wszystkie niedziele są określone jako dni wolne od pracy. Niewiele jednak z tego wynika, bo jeszcze w tej samej części spisano długą listę wyjątków. Nikogo raczej nie dziwi, że praca w niedzielę jest dozwolona w przypadku prowadzenia akcji ratunkowych, przy niezbędnych remontach, w ochronie, w placówkach służby zdrowia albo w zakładowych strażach pożarnych. W niedziele mogą też pracować hotele, firmy gastronomiczne, a także, jak mówi kodeks, „zakłady prowadzące działalność w zakresie kultury, oświaty, turystyki i wypoczynku”, czyli na przykład kina, teatry, baseny czy szkoły.
Jednak największe kontrowersje od lat budzi przepis dotyczący sklepów. Z kodeksu wynika, że w niedziele można pracować „w placówkach handlowych przy wykonywaniu prac koniecznych ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności”. W rzeczywistości każdy, nawet najmniejszy, sklep wykorzystuje ten przepis, bo przecież zakup dowolnego towaru to realizacja „codziennej potrzeby ludności”. Tak właśnie prawo przeczy samo sobie i tworzy iluzję dnia świątecznego.
Teoretycznie zatem w niedziele pracować może bardzo wielu Polaków. To nie tylko strażacy, których mamy (licząc samych zawodowych) ponad 30 tys., czy policjanci w sile aż 100 tys. To także pracownicy ochrony zdrowia, a ten sektor zatrudnia ponad 600 tys. osób. Kolejne 250 tys. pracuje w branży ochroniarskiej, bo przecież złodzieje nie mają wolnych niedziel. W niedziele jeżdżą pociągi, a transport kolejowy to następne 90 tys. pracowników. Funkcjonuje też komunikacja miejska i lotnicza, ciężarówkami przewożone są różne towary, a liczbę zawodowych kierowców szacuje się w Polsce na 600–650 tys.