Gdynia XXI w., czyli „Centralny Port Komunikacyjny w sercu Polski i Europy”, gazociąg z Norwegii, dokończenie budowy dróg ekspresowych i autostrad, być może także budowa elektrowni atomowej. Lista wielkich projektów, których realizację obiecał premier Mateusz Morawiecki w sejmowym exposé, była długa. Wyliczając je, posiłkował się „Strategią na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, czyli planem Morawieckiego. Mają one zapewnić Polsce zasłużone miejsce wśród największych gospodarek świata.
Ekonomiści są zadowoleni. Nie tyle obietnicami nadzwyczajnego awansu, bo w takie zaklęcia mało kto wierzy, ale tym, że może wreszcie inwestycje ruszą z miejsca. A czas najwyższy, bo zastój w tej dziedzinie robi się coraz większym problemem i spowalnia wzrost gospodarczy. – W 2016 r. inwestycje spadły o 13,2 proc. w stosunku do 2015 r. i przez trzy kwartały tego roku nadal malały. Nieco wolniej, ale jednak. Jest się czym martwić – przekonuje dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan.
Niechętnie inwestują firmy, choć wykorzystanie ich potencjału produkcyjnego doszło już do 80 proc. A to znak, że czas myśleć o rozwoju. Marnie też wygląda sytuacja z inwestycjami publicznymi. Rośnie groźba, że nie wykorzystamy sporej części z przyznanych nam 80 mld euro z funduszy unijnych. A to właśnie głównie na tej kwocie ufundowane są obietnice planu Morawieckiego.
Wolno posuwa się budowa dróg ekspresowych i autostrad, inwestycje kolejowe kuleją jeszcze bardziej. Mało jest rozpoczynanych nowych inwestycji. Na dodatek firmy budowlane, które miałyby dokonać tego inwestycyjnego przyspieszenia, same raczej hamują. W 2016 r. ich potencjał skurczył się o ponad 21 proc., a w ciągu trzech kwartałów 2017 r.