Analitycy rynku bitcoinowego przekonują, że jego konto kryptowalutowe w przeliczeniu na prawdziwe pieniądze może być warte nawet 6 mld dol. Satoshi Nakamoto jest dziś jednym z najbogatszych ludzi świata. Nic dziwnego, w końcu bitcoin to jego dziecko. To on 10 lat temu, w słynnej Białej Księdze, przedstawił projekt wirtualnej waluty, niezależnej od rządów, opartej na rewolucyjnej technologii kryptograficznej blockchain. Tak narodził się bitcoin, który dziś stał się przedmiotem spekulacyjnego szaleństwa przypominającego słynną holenderską tulipomanię. Co na to twórca?
Nie wiadomo, bo Nakamoto już od dawna milczy. Trudno go spytać, bo nikt nie wie, gdzie go szukać. Wszystko, co o nim wiemy, pochodzi z jego maili i internetowych postów, które kiedyś publikował w sieci. Czyli właściwie nic nie wiemy. Począwszy od sprawy podstawowej: kim jest i czy jest jedną osobą? Bo istnieje podejrzenie, że to pseudonim grupy.
Kilka lat temu amerykański „Newsweek” wytropił w Kalifornii pewnego inżyniera pochodzenia japońskiego Doriana Prentice Satoshi Nakamoto i ogłosił, że znalazł ojca bitcoina. Poza nazwiskiem wskazywały na to pewne poszlaki, jednak sam zainteresowany zapewniał, że to nie on. Ktoś się pod niego podszył. Wśród podejrzanych był Hal Finney, znajomy Doriana, dziś już nieżyjący programista, a wówczas pionier ruchu bitcoinowego. W obu przypadkach było tak wiele wątpliwości, że uznano: to fałszywy trop.
Potem wskazywano kolejnych ojców, w tym twórcę Tesli Elona Muska. Ten jednak także zaprzeczył. W różnych częściach świata pojawiali się za to samozwańcy, ale ich legendy szybko demistyfikowano. Świat bitcoinowy już się chyba pogodził, że nie pozna ojca założyciela. W końcu koncepcja kryptowaluty opiera się na pełnej jawności danych dotyczących bitcoinów i tajemnicy na temat ich właścicieli.