W związku z artykułem red. Joanny Solskiej „Blikle już nie pączkuje” (POLITYKA 3) chciałbym uściślić fakty dotyczące mojej kadencji 1990–2010. O okresie późniejszym niech mówią moi następcy.
W moim czasie firma urosła z cukierni na Nowym Świecie do 15 lokali w Warszawie oraz ośmiu placówek franczyzowych poza nią. Ten rozwój kosztował 1 mln dol., a wszystkie zaciągnięte wtedy kredyty zostały spłacone do 2006 r.
Sprzedaż rosła (poza 2002 i 2003 r.), by na koniec osiągnąć ok. 25 mln zł. Do 2010 r. generowaliśmy około 1 mln zł gotówki rocznie na spłatę kredytów i niewielkie inwestycje. Zyski więc były niewielkie lub nie było ich wcale, jednak firma nie była zagrożona. W 2010 r. agencja Young and Rubicam przyznała nam „Wyróżnienie Specjalne: A. Blikle – Kwitnąca Marka Rodzinna”.
W latach 1990–2007 trzykrotnie zmieniliśmy pracownię produkcyjną, by nadążyć za rosnącym popytem i normami UE. Niektórzy z moich wspólników uważali, że ostatnia pracownia była zaplanowana „ponad stan”. Nie chciałem jednak redukować zespołu cukierników, a pozostawiając go, musiałem o 100 proc. zwiększyć powierzchnię, by spełnić standardy UE. Chciałem też zostawić synowi firmę, która dawałaby szansę na rozwój.
Od 1991 r. budowaliśmy sieć franczyzy. Nie mając doświadczenia, popełnialiśmy błędy, ale franczyza dawała nam 20 proc. sprzedaży, był to więc ważny filar naszej zyskowności. Niektórzy zarzucali mi, że było zbyt wielu dyrektorów. Nie uważam tego za błąd. Z tym wspaniałym zespołem wspólnie budowaliśmy nowoczesną organizację. Tak rozumiałem partycypację.
Dziś niektórych z moich decyzji pewnie bym nie podjął, np.