Polacy na biegunach
Poziom nierówności w Polsce zbliża się do południowoamerykańskiego
JOANNA SOLSKA: – Pana zdaniem nie wiemy, jaka jest prawdziwa skala nierówności w Polsce. Na Zachodzie potrafią ją mierzyć znacznie precyzyjniej. W czym problem?
MICHAŁ BRZEZIŃSKI: – W dostępności danych. Nasz fiskus nie ujawnia dokładniejszych informacji nawet badaczom, choć w innych krajach nie są one tajemnicą. Na przykład Wielka Brytania szczegółowe informacje o rozkładzie dochodów obywateli publikuje od końca XIX w. Myśmy też to robili. W okresie międzywojennym.
Wtedy było łatwiej, choć państwo z trudem sklejało się po zaborach?
O wiele mniej osób płaciło podatki. A poza tym u nas nierówności nie obchodzą polityków. Badaczy też one niewiele obchodzą. Interesuje się nimi pięć, góra siedem osób. Nie ma kto naciskać na Ministerstwo Finansów, żeby ujawniało naukowcom dane.
Jak się bada nierówności?
Na podstawie zeznań podatkowych PIT.
Czyli już na starcie eliminuje się z badania najbogatszych, którzy podatków od dochodów osobistych w Polsce nie płacą. Załatwili sobie rezydencje podatkowe za granicą.
Podatników jest ponad 20 mln, a bogaczy, którzy się wyprowadzili do krajów bardziej podatkowo przyjaznych, najwyżej kilkuset. Ich dochody nie są istotne dla poziomu nierówności.
Ale to oni stanowią finansową elitę kraju, która odkleiła się od reszty społeczeństwa. Sporą część roku spędzają za granicą, tam kształcą dzieci, bliżej im do tamtejszych bogaczy niż do przeciętnych Kowalskich. To ich bogactwo kłuje w oczy.
W oczy kłują ich majątki, a my mówimy o dochodach.
Żeby zgromadzić majątek wartości kilkuset milionów, a czasem nawet kilku miliardów złotych, musieli mieć także ogromne dochody.
Niekoniecznie.