Dzisiaj i jutro Ryanair odwołał ok. 600 lotów w całej Europie z powodu strajku personelu pokładowego w kilku krajach. Do tego co kilka dni strajkuje część pilotów w Dublinie, co powoduje kolejne perturbacje. Jednak zarząd przewoźnika nie zamierza się poddawać. Przeciwnie, właśnie przeszedł do kontrofensywy. Ogłosił, że zimą z dublińskiej bazy zabierze sześć z trzydziestu samolotów i przeniesie je do... Polski. A konkretniej, do swojej linii czarterowej Ryanair Sun, z której irlandzki gigant jest ponoć bardzo zadowolony.
Kto strajkuje, naraża miejsca pracy w swojej bazie
Teraz już widać, jaka będzie taktyka Ryanaira w walce ze związkowcami. Kto strajkuje, ten zdaniem przewoźnika naraża miejsca pracy wszystkich zatrudnionych w danej bazie. A tam, gdzie związków nie ma lub są bardzo słabe (jak w Polsce), Ryanair będzie się chętnie rozwijał. Oficjalny powód dublińskich cięć to rzekomo spadek zainteresowania klientów dokonywaniem rezerwacji z Irlandii. Wystraszyli się ponoć strajków. W rzeczywistości chodzi o to, by poprzez groźbę zwolnień zmusić pracowników do większej ugodowości. Temu też służy publikowanie przez Ryanaira ostatnich informacji o wynagrodzeniach pilotów i personelu pokładowego, łącznie z pokazywaniem odcinków wypłat. W tej wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
Ryanair strajkuje. Komu należą się odszkodowania i jak się o nie ubiegać?
Ryanair ucieszy polskie biura podróży
Ta metoda działa na krótką metę, a cieszyć mogą się przede wszystkim polskie biura podróży, bo rośnie w ten sposób konkurencja między działającymi u nas liniami czarterowymi. Może to oznaczać nieco niższe ceny wycieczek, zwłaszcza w sezonie zimowym. Jednak to Hiszpania, Włochy czy Wielka Brytania są i pozostaną dla Ryanaira najważniejszymi rynkami. Nawet jego miłość do Europy Środkowo-Wschodniej nie zmieni faktu, że nie da się wszystkich samolotów i pilotów przenieść do Polski, Litwy czy Rumunii, gdzie strajków Irlandczycy bać się nie powinni.
Buńczuczny Ryanair musi nauczyć się żyć ze związkami
Przynajmniej na razie, bo być może przykład z Irlandii okaże się zaraźliwy, a pracownicy na różnych rynkach zaczną się organizować i skuteczniej walczyć o swoje prawa. Nie chodzi tu wcale tylko o kwestię zarobków. Piloci na przykład chcą przede wszystkim większej swobody w wyborze bazy, w której pracują, czyli też żyją. Personel pokładowy żąda wynagrodzenia niezależnego od tego, ile wciśnie pasażerom kanapek, zdrapek i perfum w ramach tak irytującego handlu obwoźnego. A wszyscy liczą na to, że standardem stanie się wreszcie zatrudnianie bezpośrednio u linii, a nie poprzez pośredników czy tworzenie fikcyjnych firm jednoosobowych. Dzisiaj Ryanair jest wciąż buńczuczny w swoich zapowiedziach, ale będzie musiał nauczyć się żyć ze związkami, nawet kosztem nieco niższych zysków i mniej agresywnego rozwoju. Skończyły się dla niego beztroskie czasy, gdy mógł ze swoimi pracownikami robić, co chciał.
Czytaj także: Kiedy kontrowersyjny prezes Ryanaira Michael O’Leary musiał przyznać wprost: „Spieprzyliśmy to”?
Ryanair: Strajk to siła wyższa, odszkodowanie za odwołany lot się nie należy
Zwłaszcza że odwoływanie lotów ma określone konsekwencje natury finansowej. Ryanair co prawda stoi na stanowisku, że strajk to siła wyższa i odszkodowanie w takich sytuacjach (zgodnie z unijnymi przepisami przynajmniej 250 euro za lot anulowany krócej niż 14 dni przed terminem podróży) się nie należy. Tymczasem brytyjski regulator lotniczy zaprzecza i namawia poszkodowanych klientów, aby walczyli o swoje. Zobaczymy, jakie będą w tej sytuacji zapadać wyroki, bo Ryanair dobrowolnie na pewno nie ustąpi. Jego taktyka od powstania jest niezmienna: nie poddajemy się, chyba że innej możliwości już naprawdę nie ma.